Wczoraj Majka pojechała na obóz narciarski do Poronina, Asia poszła spać do koleżanki, Ludek cały dzień siedział na uczelni (nie, nie, nie mam aż tak młodego męża :-), kończy właśnie drugi fakultet, jest z mojego rocznika) a ja nagle cudownie osamotniona nie wiedziałam jak mam się tą samotnością cieszyć. Posprzątałam trochę domowy bajzel, w komputerze też kosz wypełniłam prawie jednym giga, puściłam sobie głośno Floydów, wykąpałam się z praniem fryzury na czele (muszę zacząć częściej myć głowę) a wieczorem poszłam do WolaParku i nabyłam narzędzia zbrodni w postaci wymienionych w nocnym wpisie łakoci (oprócz mleka wszystko jeszcze zostało na dziś + digestive z czekoladą i nie mam co liczyć, że Ludek się sam z tym upora bo też jest na diecie). Nie obiecuję, że dziś nic słodkiego nie zjem więc status SZMATY zachowam niechybnie.
A od jutra zmiany, zmiany.....
Po pierwsze nie pracuję już w Centrum Kultur Świata. Złożyło się na moją decyzję wiele czynników. Dwa najważniejsze to praca po południu i nieoglądanie rodziny przez cztery dni w tygodniu oraz nieumiejętność bycia tym, kim byłam (długo by wymieniać), a tym samym robienie firmie źle. Jestem zbyt leniwa i zapominalska na ogarnianie tego wszystkiego. Ostatecznie wolę chodzić tam dla przyjemności i płacić za to niż dostawać grosze, pamiętać o tysiącu rzeczy, marznąć w nieogrzewanym pomieszczeniu, myć kible, jeździć na szmacie i ciągle odbierać telefony.
Po drugie idę na siłownię. Pierwszy raz od trzech lat. Kiedyś byłam zwierzę siłowniane, wyciskałam 40 kg (hehe, jak na kobietę to wcale nie jest źle), brykałam na steeperze przez godzinę bez zadyszki i takie tam. Spędzałam na siłowni całkiem dużo czasu i to musi wrócić jeśli chcę zrzucić nadwagę.
Po trzecie szukam pracy, na pół etatu. Nie będzie to proste zważywszy na brak matury i języka obcego w odwodzie. Poza tym tak naprawdę od 17 lat nie pracuję i w ogóle nie wiem czy jeszcze umiem (w Strefie Rytmu to się nie liczy bo to raczej hobby było niż praca).
Dobrze, idę coś w domu porobić, wracam wieczorem....
agsiag
3 lutego 2013, 18:45Ja miałam calusieńki weekend wolny (nie odbieram go jako samotny). Nikt nic ode mnie nie chciał (oprócz psów i kotów, ale nasypać żarcia do miski mogę a pomiziać nawet lubię), nie ryczał TV i było cudnie... ale się skończyło: wrócili moi panowie do dom. Życzę Ci powodzenia w poszukiwaniach nowego zajęcia.
ewusha
3 lutego 2013, 16:25Ja też miałam wczoraj samotny dzień w domu i poczułam się jak za studenckich czasów... Lubię ten stan i oby mi się zdarzał jak najczęściej. Siłownia... zawsze czułam i czuję opór, ale kto wie? Powodzenia!