Jeny, pogoda masakryczna, w domu duchota niemiłosierna, człowiek cały czas mokry jak mysz... znów zaczęły mi nogi puchnąć i boleć i palce u rąk mam jak paróweczki, o buzi nie wspomnę.... i przez to chyba gromadzę wodę i "nie chcę" jej oddać, bo waga spadła tylko o 300 gram od ostatniego skoku "posolnego". Chyba muszę ograniczyć spożycie tej mojej ulubionej przyprawy w diecie. W perwszej ciąży też ograniczałąm bo puchłąm o niebo gorzej niż teraz, a nie było upałów tylko zimna wiosna (ale brzuch i waga o wiele większe niż teraz . Nie zmienia to jednak faktu, że już coraz bardziej marzę o zakończeniu mojego stanu, a tu jeszcze ponad 2,5 miesiąca przede mną, oj i te najcięższe. ale dam radę. Z drugiej strony nie ma się co spieszyć, bo jeszcze nie jestem gotowa, pokój nie przygotowany, ciuszki nie uprane (najpierw musi być pokój i komoda) i zakupy "braków" też nie zrobione. To wszystko w planie na wrzesień, więc będzie pracowicie. Na razie trochę odpoczywam, bo nogi dają mi w kość. Najgorsze w tym jeszcze jest, że najgorsza pora dnia wypada, jak wracam z synkiem do domu z przedszkola - wtedy mam taki zjazd, że nie jestem w stanie nic zrobić, tylko marzy mi się łóżko i żal mi tego mojego Małego trochę, choć się staram poświęcać mu możliwie dużo czasu. Na razie z resztą nic nie wskazuje, żeby on "cierpiał", ale ja jestem typem "Lady perfect" i niestety nie czuję się idealną matką - mam tylko nadzieję, że mój synek ma odmienne zdanie.
I tym "optymistycznym" akcentem kończę na dziś. Miłego wieczoru - dlatego bardzo się cieszę, że wcześniej zrzuciłam trochę zbędnego balastu i nabrałam dobrych nawyków żywieniowych)