Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
załamka na całego...


nic się nie dzieje, waga za miast w dół to ciągle rośnie!!! Już jest 75,8!!!!!! ja się zastrzelę!!!! Weekend nie był taki zły, nawet nie specjalnie przesadziłam z dietką. Wczoraj dzielnie się trzymałam aż do odwiedzin koleżanki i skończyło się na tiramisu i firmowym!!! Zato do domu wracałam pieszo ok 8km. ale waga jest nieustępliwa i nic nie chce odpuścić.
A dzisiaj..... do tej pory mam 505,5kcal. na obiad będzie sałata z wędzonym halibutem 100g.=263kcal do tego 1 korniszonek , pół papryki i pół cebuli. Popiję to sokiem pomidorowym. Po ubraniach widzę,że chudnę, nie mam brzucha i biodra trochę się "spłaszczyły" nie sterczą schabiki, ale waga pokazuje ,że tyję!!Jakiś miesiąc temu stanął na niej zięć ,podskoczył ,może ją popsuł!!!!???? Może ona jest zepsuta?? Mam taką nadzieję.
Może jutro będzie lepiej. Jestem też zła, bo mam okres i nie mogę pójść na basen ani na aerobik wodny,na rowerek też mi się nie chce siąść.... ogólnie klapa i kicha i w ogóle koszmar.