Przeglądam tematy na różnych forach i widzę panikę...
Też tak kiedyś miałam. Też liczyło się tylko to, czy rano na wadze będzie mniej... Chociaż o te 0.1kg... Jeśli nie... Znowu zaczynało się błędne koło.
Ogólnie zawsze byłam "normalna" pod względem wagi. Przed studniówką postanowiłam jednak schudnąc. Wzięłam się solidnie za siebie, zaczęłam jeśc mniej, dużo cwiczyłam, były też jakieś wspomagacze, herbatki, ziółka, tableteczki... To wtedy na pamięc nauczyłam się tabelki z kaloriami. Co jakiś czas robiłam dietetyczne zakupy... Potem już nie musiałam oglądac nawet etykietek na produktach, bo doskonale wiedziałam, który ma najmniej tłuszczu, a który teoretycznie nie ma go wcale...
I chudłam sobie. Ale zaczęłąm miewac napady. Najpierw gdy zjadłam za dużo, to dużo cwiczyłam. Katowałam się cwiczeniami, ale przynajmniej nie miałam aż takich wyrzutów sumienia... potem napady zdarzały się coraz częściej, a że na cwiczenia nie miałąm już tyle czasu, to zaczęłam wymiotowac. Najpierw sporadycznie, potem częściej i częściej... Błędne koło. Jadłam by zwymiotowac. Potem czułam się taka pusta w środku... Kochałam to uczucie głodu, kiedy "wyrzuciłam" wszystko z siebie...
Oczywiście na studniówce wyglądałam tak, jak sobie zamarzyłam, ale wtedy tego nie doceniałam. Nadal czułam się okropnie, miałam więcej kompleksów niż przed schudnięciem, poza tym wpadłam w straszną depresję... Nie miałam czasu na cwiczenia, całe dnie spędzałam w domu, olałam znajomych, wychodziłam tylko do szkoły, naszczęście miałam na tyle siły w sobie, że sumiennie się uczyłam. Maturę zdałam pięknie, choc byłąm w takim stanie, że każdy myślał, że to zasługa jakiś "wspomagaczy". Z perspektywy czasu nie dziwię się, że znajomi mogli mnie podejrzewac o to, że biorę np. amfę. Nigdy tego nie dotykałam, ale rzeczywiście w pewnym okresie nie zachowywałam się tak jak rówieśnicy...
Choc obiecałam sobie, że po maturze zacznę pracowac, to nie miałam na to siły. Spędzałam całe dnie w domu, choc miałam ogromne wyrzuty sumienia, że jestem na utrzymaniu rodziców. Poszłam na studia, potem nie wiem czemu zaczęlam tyc... Pomalutku, ale jednak. Wymiotowałam nawet 2-3razy dziennie. Straciłąm cały sens życia. Zero życia studenckiego, zero jakiś rozrywek. Dopiero potem troszkę się rozkręciłąm, ale i tak nikt nie wiedział, że wymiotuje. Dopiero po 3latach, podczas wakacji w domu, rodzice zauważyli, że coś ze mną nie tak, trafiłam do psychiatry. Nie bez oporów. Z jednej strony byłam słaba i chciałam z tego wyjśc, z drugiej... było mi tak wygodnie. Mogłam jeśc ile chciałam. Ale zauważyłąm, że nie jem dla smaku... w ogóle ja nie jem, tylko żrę;/ pochłaniałam co tylko mogłam i denerwowałm się, gdy nie miaąłm ku temu sprzyjającej okazji.
U psychiatry byłam raz, i to razem z mamą. potem gdy miaąłm pójśc sama to oczywiście już nie poszłam. Ale po pierwszej wizycie dostałam leki, które troszkę mi pomogły. Po 3miesiącach gdy psychiatra skontaktowała się z moją mamą (jak się potem okazało, znały się z widzenia), znowu trafiłam do psychiatry. Tym razem innego, zajmującego się zaburzeniem w odżywianiu. Dostałam inne leki, hamujące apetyt. Chodziłam na terapię do dwóch psychologów, gdyby nie to, pewnie trafiłabym do szpitala. Teraz jest dobrze. Ale cały czas biorę leki. Jeden z nich można brac bezpiecznie trzy lata i boję się co będzie jak te 3lata za chwilę minął... Mówiąc szczerze nie będę potrafiła odstawic alventy, czy cloranxenu na stałe...
Wczoraj odwiedziłam swojego psychiatrę. Chce, żebym powoli odstawiała leki. Ale ja nie dam rady i jeszcze nie chce... Owszem, nie wymiotuję już... no zdarza mi się to bardzo rzadko, ale nie wymiotuję, bo biorę leki, dzięki którym jestem cały czas pełna energii i życia, i boję się, że jak będę wymiotowała, to znowu zaczną się stany depresyjne.
Stanęło na tym, że po obronie magisterki powoli zaczniemy odstawianie alventy. Cloranxen, choc bardzo uzależnia, nie jest dla mnie problemem. Mogę go nie brac nawet tydzień i jest ok. Ale jeśli alventy bym nie wzięła z rana to... chyba bym nie potrafiła... eh.
Naprawdę najgorzej wspaśc w obsesję...
Teraz, gdy nie stosuję żadnej diety, chudnę sobie spokojnie i nawet sama nie wiem kiedy:) Nie ważę się obsesyjnie tak jak kiedyś, kilka razy dziennie, tylko wtedy gdy mam ochotę, albo jestem ciekawa czy coś spada.
Dużo cwiczę, ale jak nie mam na to ochoty, albo jestem akurat chora to sobie cwiczenia odpuszczam, żeby już nie osłąbiac organizmu i przede wszystkim, żeby miec z tych cwiczeń radośc:)
eh. Człowiek musi do wszystkiego sam dojrzec.
RedTea
4 grudnia 2008, 15:42i pozdrawiam :)
victoria81
3 grudnia 2008, 13:40Mam nadzieję, że jak odstawisz leki to wszystko będzie ok. Trzymam kciuki:)
Martini13
3 grudnia 2008, 12:11Przeczytałam Twój pamiętnik z zapartym tchem nieomalże ;) i po pierwsze, bardzo gratuluję zgubionych kilogramów, a jeszcze bardziej gratuluję, że o wiele mądrzej teraz podchodzisz do odchudzania... Jesteś silna - walczysz o siebie... I ja za tą Twoją walkę będę uparcie trzymać kciuki :) A do tego masz do siebie dystans i poczucie humoru, a to najlepsze metody walki z przeciwnościami losu :D Pozdrawiam cieplutko!