Wolę tak to nazywać. Czuję się fatalnie. Nie mam na nic ochoty, nic mi się nie chce, ciągle jestem zmęczona... A jeszcze tak niedawno byłam tak optymistycznie nastawiona do życia, chciałam zmian, byłam na diecie, z chęcią gotowałam i robiłam zakupy. A teraz jakaś masakra. Zaglądam do moich znajomych- u Was też chyba nie najlepiej. Nie pociesza mnie to- wiem,że każdy miewa kłopoty i większe, czy mniejsze problemy. Jak sobie z tym wszystkim poradzić. Dodatkowo przygnębia mnie fakt,że było już tak dobrze...Boję się,że to jakiś stan depresyjny, ale wolę nazwać to przesileniem, bo wtedy jest większa nadzieja na poprawę.
Koniec ferii, jestem sama ze sobą. Biorę się za siebie. Załatwiłam rano kilka spraw: laboratorium, zakupy, nowe spodnie do skrócenia i...najważniejsze: umówiłam się do dietetyczki. Spróbuję jeszcze raz wziąć się za siebie,tym razem z fachową pomocą. Wiele sobie obiecuję po tej wizycie, idę jutro. Dam znać , jeśli dowiem się czegoś nowego. To chyba jakieś światełko w mroku, poleciła mi ją znajoma, która wygląda bardzo, bardzo fajnie po zrzuceniu zbędnych kilogramów. Będę miała porównanie z Vitalią i mam nadzieję,że nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto...Pozdrawiam, troszkę mi lepiej.
Jabluszkowa
25 lutego 2013, 21:45Nie poddajemy się, o nie! Wierzę, że nam obu uda się wrócić na właściwe tory. Mam nadzieję, że wizyta u dietetyczki będzie owocna :)
qusiq
25 lutego 2013, 11:37Dziękuję za życzenia :D Na depresję,przygnębienie polecam książki Eckharta Tolle...ostatnio sobie znów poczytuję
qusiq
25 lutego 2013, 11:03to chyba jednak przesilenie...