Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jak wygrać walkę z kompulsami? Ja wygrałam


Przeczytałam dziś na forum, że "legenda głosi, iż ktoś wyszedł z ED". Mogę więc śmiało napisać, że "jestem legendą".

Swego czasu nawet nie zdawałam sobie sprawy, że mam to zaburzenie,ale cofnijmy się do początku...

Zaczęłam dość mocno tyć w liceum, gdzie pod koniec ważyłam bliżej 70 i tak przez rok czy dwa studiów. Nie obchodziło mnie to jak wyglądam, dodatkowo spotkałam mężczyznę, z którym jestem obecnie, i którego nie interesowała moja waga. Więc wspaniałe środowisko do obżerania się. Sytuacja zaczęła być napięta, kiedy po licznych uwagach rodziców, rodziny, wujków i ciotek - uwagę zwróciła mi moja babcia. Babcia, która nigdy nie powiedziała złego słowa nazwała mnie grubasem. Strzeliło mnie mocno, bo wtedy zdałam sobie sprawę, że skoro babcia, która (jak wspomniałam) nigdy złego słowa nam nie powiedziała - to znaczyło, że jest źle, bardzo źle.

Cholerne liczenie kalorii, nieprzekraczanie 1000 czy 1200 (pamiętam dni, kiedy jadłam i 700...), treningi na rowerku,skakance, po 2-3h dziennie (zauważcie - przy 1000 kalorii!!), nerwowe zapisywanie w notatniku, płacz, że przytyło mi się 10 gram względem poprzedniego dnia (głupota teraz, ale wtedy był to koszmar!). Schudłam wtedy bodajże w zastraszającym tempie 7kg w bodajże 30 dni? Oczywiście - bez zgadywania możecie wiedzieć, co się potem działo - odmawianie sobie wszystkiego sprawiło, że ... zaczęłam to wszystko jeść i bum! Znów wagusia w górę...

Nerwy, stres, ale pomyślałam, że zacznę zdrowo - fajne ćwiczenia + duże nawodnienie i jedzenie co 3h. Teraz przegięłam z ćwiczeniami - wstawałam wcześniej, przed uczelnią, aby tylko poćwiczyć, na uczelni odmierzałam minuty, kiedy wrócę do domu i poćwiczę! Dzień sprowadzałam do tego, że bez ćwiczeń nie schudnę, że będę gruba!

Schudłam, ale znów ta sama bajka, tym razem stres - i zajadanie...

Ogólnie sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie, z tym, że były to 3 do 5kg WG MNIE za dużo.

Ogól nie studia były dla mnie dość nerwowym czasem, po obronie wiedziałam, że odetchnę i tak było. Zaczęłam się cieszyć życiem, bawić i nie liczyć kalorii. Dziś wiem, że jestem w 80% uzdrowiona. Te pozostałe procenty są to dni, kiedy mam lekkie napady na słodkie. Ale nie siedzę już w pokoju, nie zajadam się. Pokochałam sport i uprawiam go w celach hmm hobbistycznych :)

Moje BMI jest w graniach 22-23, choć jest to dość sporo, to się nie załamuje. Nie wyznaczam sobie dni, godzin i celów. Waga raczej stoi,ale ciało się zmienia (dzięki ćwiczeniom). Wchodzę w te same ubrania, lub czasem widzę, że są nieco luźne - więc nie jest źle :)

Bawię się życiem, choć wiem, że życie na fast-foodach jest prostsze, to nie chcę do niego wracać. 

Odzyskałam równowagę.

Zajęło mi to sporo, kilka dobrych lat, ale myślę, że warto było to wszystko przejść, by na własnej skórze przekonać się DLACZEGO i PO CO to wszystko(pomysl)

  • Julia1993

    Julia1993

    7 sierpnia 2015, 12:04

    Mmm.. wpis taki, że aż ciary się pojawiły :) ( nie żartuję! ) te ,, 700 kcal kiedyś '' jakbym słyszała samą siebie, ,, te liczenie minut kiedy znów poćwiczę '' , ten ,, stres ''. Tak... tak nie powinno być nigdy. Po co to było? ; ) Aj powodzenia kochana <3 Chociaż wagę masz już cudowną, mi wystarczy te 60 kg i będę w pełni szczęścia ; ) Buuuziaki ! :*