Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
zamienić czekoladę na bieganie...


Odniosłam dziś w swoim mniemaniu pierwszy malusieńki sukces na drodze do pokonania swojego lenistwa :) jestem po prawie nieprzespanej nocy (4h, nawet 8h to dla mnie jak nieprzespana, niestety należę do grupy rasowych susłów ;-)) w związku z czym postanowiłam, że cały dzisiejszy dzień będę gnić nie robiąc totalnie nic i żadna siła nie ruszy mnie z domu. Tak też się stało, przynajmniej przez większą część dnia, aż dotarłam do momentu popołudniowej kawy i tu się zaczęły schody... no bo jak to, to niby dieta, trzeba uważać mniej więcej co się je, a tu popołudniowa kawa - chwila przyjemności nawet w najgorszym dniu, a jak kawa to i coś słodkiego do kawy...
Doszło do zaciekłej walki dobra ze złem - 'zjeść ten pasek czekolady czy nie zjeść?' - zaiste oto jest pytanie ;-) na szczęście siły dobra zwyciężyły, co więcej, nie dość, że nie zjadłam czekolady, to jeszcze stwierdziłam, że jednak zmuszę się do jakiejś aktywności i poszłam pobiegać. W zasadzie ku ścisłości był to bardziej trucht niż bieg (średnia prędkość wg Endomondo -7,26 km/h  czyli szału nie ma, ale dobre i to).
Fakt, iż zdecydowałam się zacząć biegać (było to kiedyś tam, nie robię tego niestety regularnie, ale truchtam sobie ogółem nie od dziś) jest dla mnie samej fenomenem. Odkąd pamiętam nie znosiłam biegać. W szkole zawsze byłam największa, w związku z czym większość sportów, na czele z bieganiem sprawiało mi większy bądź mniejszy problem. I nagle bach, na studiach, poszłam pobiegać, zdaje się, że było to nawet zimą i niespodziewanie okazało się, że wcale nie jest to takie okropne jak było w czasach szkolnych, co więcej energia po powrocie z przebieżki była tak niesamowita, że chciało się skakać do góry, no i satysfakcja - pokonałam kolejną barierę, zrobiłam coś, co kiedyś wydawało mi się nierealne...
Dziś jestem po 7 km przebieżce, w zasadzie miałam nadzieję, że dobiję do 10 km, ale ostatecznie i tak jestem zadowolona. Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż właśnie wróciłam z 10-dniowych wakacji,  na których powiedzmy to sobie szczerze - nie oszczędzałam się (tu piwko, tam kebab, to kolacja w Macu, to lody), to moje 7 km jest mega wyczynem ;-) Jeżeli chodzi o moją dzisiejszą dietę, to nie była ona dietą marzeń, więc nie będę się o tym rozpisywać, ale od jutra wprowadzę więcej restrykcji... Mam zamiar zacząć dzień od porannego wypadu na aerobik... Oby udało mi się wstać... :)

p.s jedna z moich ulubionych piosenek do biegania, daje mega kopa kiedy człowiek zaczyna dogorywać... polecam :)










  • inpariswithlove

    inpariswithlove

    7 września 2013, 11:46

    dzięki :) chyba najciężej jest się oprzeć piwsku ze znajomymi, ale trzeba walczyć, to nasza jedyna szansa by pozbyć się zbędnych wałków :)

  • Ania1967...

    Ania1967...

    6 września 2013, 22:13

    gratuluję!!!! wybrałaś bieganie zamiast czekoladki i o to chodzi, wszystko zaczyna się i kończy w mózgu, tak trzymaj!!!! ja po dwóch tyg. też już miewam takie odruchy, na razie tylko raz biegałam, ale dobre i to!!!! jeszcze 3 tyg temu siedziałabym w pubie z koleżanką i chlała piwsko!