jak żółw odrabiam straty. Jednak ciężko wrócić do reżimu po tygodniu rozpusty. A jeszcze same "radości" w koło. Jak pisałam przechorowałam majówkę. Nadal chrypię. W sobotę strzeliło mi w kręgosłupie - zeszłam z ogrodu prawie na czterech. Na szczęście tabletka ketanolu zapobiegła wyprawie do szpitala. Ale w niedzielę już się nie dało - mąż wyciągnął kleszcze - kuracja antybiotykowa + skierowanie do zakaźnego na badania. Ja przy okazji też bo w majówkę miałam piękną dziurę w pachwinie zupełnie jak on po wyciągnięciu tego obrzydlistwa. W poniedziałek odpoczynek, a we wtorek zadzwonili ze szkoły, że syn ma chyba złamany palec u ręki bo piłką oberwał. No i znowu wyprawa do szpitala. Na szczęście tylko zbity, ale wymówka od roboty jest. A wczoraj rano obudziłam się ze sztywnym karkiem i chodzę jak w gorsecie. Jak to wszystko wyrecytowałam lekarce (plus parę innych rzeczy) tak mnie podsumowała - zwolnić, zrobić rtg kręgosłupa szyjnego, nauczyć się odpoczywać bez wyrzutów sumienia i nie koniecznie przy widłach. No i dalej się odchudzać. Tylko weź człowieku zwolnij jak wszystko wkoło woła - weź się do roboty. I ogród, i dom, a i w pracy jakoś zaległości ostatnio. Tak więc smutno mi i najchętniej usiadłabym w kąciku i sobie pochlipała.