Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wracam z hukiem...


Od mojego ostatniego wpisu minelo ponad 18 miesiecy, w tym czasie wiele sie u mnie dzialo (przewaznie pozytywnie). Regularne zajecia fitness weszly mi w krew, choc ostatnio troszke z nimi przesadzilam i nabawilam sie niezlego bolu kregoslupa z opuchnietym i nadwyrezonym miesniem. Ale juz po malutku wracam do pelni sil i od wtorku cwicze ( bardziej rozciagajace niz silowe). 

Postanowilam, aby powrot byl na powaznie to wykupilam (juz po raz drugi) diete smacznie dopasowana, a przy tym otrzymalam fitness gratis. Dietka ma sporo przeroznych kanapek, ktore ja dosc czesto zamieniam, bo nie lubie zbytnio monotonii. 

Pierwszy tydzien dietki za mna i pol kilograma ubylo, nie jest to jakis ekstra wynik. Jednak cos ruszylo, mysle jednak ze to po prostu woda z organizmu schodzi, a i dodac do tego sporo ruchu w zeszlym tygodniu to bilans sie zgadza. 

Ostatnio rowniez sporo myslalam, o tym czego dokonalam, co chce jeszcze zrobic. Wiem, ze wiele osob twierdzi, ze nie mam z czego chudnac. Doskonale rozumiem, ze miesnie waza zdecydowanie wiecej niz tluszczyk. Jednak moj plan zeby zgubic kilka kilogramow i dojsc do 50-52kg jest badzo wazny i mysle, ze dopiero wtedy kiedy uda mi sie osiagnac zamierzony cel, poczuje sie komfortowo we wlasnej skorze i nie bede myslala, czy mi brzuch odstaje w bikini, czy wejde w spodnie, ktore sobie upatrzylam, czy tylek nie bedzie wygladal jak skorka pomaranczy w bialych spodniach... wiele moglabym tutaj pisac ale dlaczego niepotrzebnie sie dolowac. Lepiej skupic sie na pozytywach i byc z nich dumnym...