Nosi mnie. Diabli wiedzą czemu (a może raczej: Demony wiedzą czemu).
Tłumaczę sobie a to że niewyspana, a to że zmarznięta, a to że emocje silne, a to że tamto czy siamto, ale tak naprawdę to czuję, że motywacja mi ucieka. Cały misternie zbudowany świat jedzeniowej trzeźwości jakby lekko trzęsie mi się w posadach. Włącza mi się syndrom "a co mi tam". Znaczy się: "a co mi tam, jeszcze jedna kanapeczka różnicy nie zrobi". Wczoraj wchrząknęłam nadnormatywną dawkę kalorii i jeszcze zagryzłam sporą porcją paluszków. Dzisiejszy limit kaloryczny (1500) przekroczony o jakieś 500 kcal, ale ciągle mnie nosi.
Zmieniam pasek wagi. Tydzień temu 80 kg, dziś 79 kg.
Ale z tą wagą to mi się coś dziwnego podziało. Najpierw długo było 80kg, potem w jedną noc poszybowało do cyfry 79 a potem w kolejną noc do 78,2. A potem zaczęło z powrotem piąć się w górę przez parę dni, by w końcu dobić dziś znowu do 79 kg. Może te wahnięcia jakoś wpływają na ten mój apetyt? Może ten wzrost działa na mnie podświadomie demotywująco? Albo na rozum biorąc, to raczej mój apetyt wpływa na tą wagę. Swoją drogą zaliczam jakieś energetyczne braki, a takie energetyczne braki to się u mnie często wiązały ze zwiększonym zapotrzebowaniem na jedzenie (czytaj kompulsami). No i zwiększoną chęć na jedzenie czuję wieczorem, a to też objaw znajomy z czasów jedzeniowych kompulsów...
Słowem, coś się dzieje, ale nie bardzo wiem co?!?!?! A jeszcze parę dni temu wydawało mi się, że nic nie jest już w stanie zburzyć mojego cudownego, nowego świata.
CO MI DO CHOLERY ODBIJA?!?!?!?!
Tak mi jeszcze przyszło do głowy, że ta chętka na jedzenie to moja szansa na kolejny krok w rozwoju. W sensie: myślałam że jest cacy, a tu się pojawia kolejne wyzwanie pod postacią właśnie tej chętki na jedzenie. Jeśli poradzę sobie z tym wyzwaniem, zrobię krok do przodu. Jeśli nie... Droga do zwycięstwa nieraz wiedzie przez drobne przegrane. To moja szansa na rozwój, ale i swoisty test.
Ja tu sobie górnolotne teksty piszę o wyzwaniach, szansach i testach, a tu w mojej głowie realny Pan Głodomorra się budzi... A to wcale nie jest takie różowe...
Ademida
4 grudnia 2013, 19:28Nie wiem czy jest sens dorabiać jakieś górnolotne idee w stosunku do jedzenia. Człowiek z natury jest mocny tylko w ekstremalnych sytuacjach. Może potraktuj swoją wagę jako coś ekstremalnego? Pomysł ze sztukami walki nie jest taki zły :D
alicja205
3 grudnia 2013, 21:33Myślę, że to taka obrona organizmu. On jest sprytny. Zrobi wszystko, aby odzyskać swój zgubiony tłuszczyk. Jest zdolny do wszystkiego! Bądź czujna! No i na pewno ten wzrost wagi też jest demotywujący..Człowiek ma ochotę tym bardziej rzucić wszystko w diabły.. Ale dasz radę!! Ja zaraz idę spać, aby się nie skusić..eh.. Co do Twojego pytania to mieszkam w pobliżu Legnicy, niedaleko Lubina (około 80 tys. mieszkańców) a w mojej wiosce to nie wiem ile.. może z 300?? ;) To zagłębie miedziowe, kopalnie i te sprawy :) Trzymaj się mocno :))
annna1978
3 grudnia 2013, 20:33nie zmarnuj tego co spadło:) trzym się.