Wmawia się nam, że ostatnie grudniowe dni to czas narodzin
Boga, czas miłości i harmonii, czas kiedy gasną wszelkie spory i waśnie.
Reklamy pokazują uśmiechnięte rodziny padające sobie w objęcia przy choince, a
zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Może właśnie dlatego tak naiwnie co roku
oczekuję, że w ten dzień mój tata będzie moim prawdziwym tatą. Takim, który
pokaże córce, że ją kocha, że jest mu bliska, że myśli o niej i chce, żeby była
szczęśliwa, no i pokazuje że docenia to, co dla niego robi. Docenił, a jakże!
Jak tylko zjawiłam się na terytorium jego mieszkania, żeby dokończyć wigilijnej
krzątaniny, natychmiast zaczął się czepiać o byle co i okazywać swoją złość. Nie
reagowałam, bo nie chciałam awantury w „ten dzień”. Jeszcze przed podaniem pierwszego
półmiska z jedzeniem przeszedł jednak samego siebie. Oznajmił, że jak ja robię
święta, to jest (uwaga cytuję) ciulato. Dbając bardzo, żeby nic nie zdążyło
ostygnąć, poznosiłam jedzenie na stół. Przy stole powiedziałam jedynie „smacznego”,
bo opłatkiem w tej sytuacji po raz pierwszy w życiu nie potrafiłam i nie
chciałam się przełamać.
Ze złości, upokorzenia, rozczarowania, poczucia krzywdy i bezsilności przepłakałam
dwa świąteczne dni i jeszcze wczoraj rano w pracy pochlipywałam w samotności.
Z drugiej strony słowa ojca dały mi poczucie wyzwolenia. Dotąd uważałam, że
jestem potrzebna, żeby to on był zadowolony i rezygnowałam z siebie dla jego
satysfakcji. Teraz pokazał, że on też nie jest zadowolony z tego układu. A to
dało mi podstawę do tego, żeby po raz pierwszy w życiu pomyśleć, że w takim
razie moje poświęcenie na nic się nie zdaje i właściwie to mogę sobie następne
święta spędzić gdzieś samotnie przegryzając kanapkę z pomidorem i cebulą i ciesząc
się wolnym czasem.
Tak, ja wiem, że facet ma prawie osiemdziesiąt lat i kolejnych świąt z nim może
już nie być, a wtedy nad jego trumną będę żałowała, że nie chciałam ich spędzić
z nim. Tylko żebym chciała spędzać kolejne święta wspólnie, to bardzo potrzebne
jest nam pojednanie. W każdym z nas bulgoce ocean gniewu i niewyjaśnionych
waśni, gotów wybuchnąć w każdej chwili niczym wulkan bez ostrzeżenia i niczym
wulkaniczna lawa niszczyć wszystko co napotka na swojej drodze. A wszystko to
przykryte cieniutką pokrywką udawanego spokoju, bo od kiedy siedem lat temu
zaczęłam budować własne granice w tej relacji, mój tata nie pozwala już sobie
na tak częste awantury i wrzaski jak wtedy, kiedy żyła Mama. Ale wzajemna złość,
poczucie krzywdy i inne emocjonalne „perełki” wciąż w nas tkwią, waląc piętami
w pokrywkę i domagając się wypuszczenia. Ale nie wypuszczamy, bo w naszym domu
nie mówiło się i nie mówi o emocjach, uczuciach ani ważnych relacyjnych
sprawach.
Bardzo potrzebuję oczyszczenia w tej relacji. Ale boję się. Boję się pokazania
swoich emocji, swojej słabości, że chcę kochać i być kochana, że chcę dobrze
ale nie potrafię. No i ten gniew. Stłumionego gniewu jest we mnie mnóstwo.
Czuję go każdego dnia, przelewa się w każdej mojej myśli o ojcu, dudni pod
czaszką przy okazji każdej wspólnej rozmowy. Mówię o pojednaniu, a wciąż muszę
walczyć o swoje granice, bo mój tata jest świetnym manipulatorem i łamaczem
cudzych granic. Potrafi być w jednej chwili czarujący a w sekundę później
wrzeszczy jak dziki i rzuca wszystkim co ma pod ręką. Wiem, że i on źle
się z tym wszystkim czuje, ale
zaplątaliśmy się strasznie. No i boję się go. Bo kolejne próby zbliżenia się z
mojej strony kończą się najczęściej zaprzęgnięciem mnie do załatwiania jego
spraw, a potem awanturą, że to nie tak jak on by chciał. A jak odmawiam
wikłania się w jego sprawy, to też awantura i trzaskanie drzwiami. I poczucie
winy, że jestem wyrodną córką. Tak źle i tak niedobrze.
W efekcie czuję się bezsilna. Przydałby się jakiś mediator, bo sama nie daję
rady. Jedyne co jako tako mi wychodzi, to walka o własne granice, ale już próba
okazania jakiegokolwiek pozytywnego uczucia kończy się zazwyczaj tragicznie. A
ja wciąż tak naiwnie chcę harmonii i miłości w tej relacji. Jeśli mam się
zaopiekować tym starszym panem (tak, mimo wszystko czuję się za niego
odpowiedzialna), czasem coś mu pomóc i czasem dać trochę ciepła, to do jasnej
cholery coś z tą relacją trzeba zrobić, bo inaczej tego sobie nie wyobrażam. Z
drugiej strony ja wcale nie chcę opiekować się kimś, kto mną manipuluje, okazuje
wieczne niezadowolenie i robi wszystko, żeby nie opuszczało mnie poczucie winy.
Jego życie jest ważne, ale moje też!!!! W imię czego mam codziennie przechodzić
takie stresy?!?!?!?
Jem. Od wigilii dużo jem. Właściwie to się objadam. Nie panuję nad sobą i nie
liczę tego, co zjadam. Sięgam po kolejne porcje czegokolwiek i z przerażeniem
odkrywam, że wcale nie smakuje mi to, co smakowało parę dni temu. Więc sięgam
po następną porcję, z naiwną nadzieją że ta da mi spodziewaną satysfakcję i
zabije tłukące się we mnie napięcie. Ale i ta porcja nie daje satysfakcji ani
nie usuwa napięcia. Kolejne kanapki, kolejny batonik. W końcu zaczyna boleć
brzuch. Napięcie ustępuje na chwilę. A potem wraca i „taniec” zaczyna się od
początku. O wyrzutach sumienia już nie wspomnę. Działające od października do
grudnia metody negocjacji z Głodomorrą przestały działać. Zatrzymanie tego
koszmaru jest tylko i wyłącznie w mojej mocy, ale ja… czuję się diabelnie
bezsilna.
Problemy z adaptacją do nowych zajęć w nowej pracy.
Rozwalona relacja z ojcem.
Rozmowy z Samcem o tym, że może warto zerwać związek.
Kolejna kanapka.
Gordyjski węzeł.
Od czego zacząć najpierw?
Jak zwalczyć stres, żeby go nie zajadać?
Jak dopuścić do głosu wszystkie te trudne emocje, ale nie jątrzyć ich na
okrągło?
Ach, i jeszcze czymś chcę się podzielić. Ostatnia moja notka była o tym, że
nienawidzę świąt. Notka w ciągu jednego dnia miała ponad tysiąc wyświetleń (to
mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło), a pod notką znalazło się dwadzieścia siedem
komentarzy. Ale to jeszcze nic. W ciągu jednego dnia mój pamiętnik (z taką
paskudną notką) dodało do ulubionych jedenaście osób (wcześniej zdarzały mi się
najwyżej dwa dodania do ulubionych po jakiejś wyjątkowo fajnej i energetycznej
notce). Zawsze myślałam, że jestem nienormalna i tylko ja nienawidzę świąt… Tyle
się mówi o cudownej magii świąt, radosnych przygotowaniach i błogosławionym ich
spędzaniu, ale to co zadziało się z poprzednią notką daje do myślenia…
Ademida
2 stycznia 2014, 16:59Myślę, że Twój tato też czuje się bezsilny, dlatego wyładował złość na osobie, którą miał najbliżej pod ręką. Co szkodzi się otworzyć, zaryzykować? Nie tylko w relacji z ojcem. Część życia się sypie, bo sami je skrupulatnie niszczymy.
alicja205
29 grudnia 2013, 21:52Ludzie lubią szczerość i jak widać można to wyczuć w Twoim pamiętniku, stąd tyle osób dodało Cię do ulubionych. Co do relacji z tatą.. to chciałabym coś mądrego napisać..ale nie potrafię.. najlepiej odkreślić to grubą linią.. Musisz sie zdystansować, chociaż to niełatwe i popatrzeć na niego jako na starego, trochę stetryczałego człowieka. Nie pozwól, aby Cię niszczył. Jesteś na to zbyt dorosła.
advula
28 grudnia 2013, 13:32Bezsilność to doskonałe uczucie aby zacząć wszystko od nowa, od początku... pokazujesz się sobie w prawdzie, stajesz i mówisz "kawa na ławę... jest tak.." i od wtedy można już działać.. Myślę, że dobry psycholog pomógłby w relacji z ojcem, ale i z jedzeniem.. chociaż to drugie uspokoi się nieco jak to pierwsze będzie klarowne, jasne.. Ps..... bardzo daje do myślenia Twój pees... M.
jovanka28
28 grudnia 2013, 13:23nie umiem Ci nic poradzić, bo nie wiem, jak to jest być w takiej sytuacji. Ale wierze, że się z tym uporasz. A na ogólną poprawę nastroju może spróbuj ćwiczenia, którego nauczyłam sie na jodze: usiąść i wymyślić jak najwięcej rzeczy, za które jesteś wdzięczna - bo na pewno nawet teraz są wokół Ciebie różne dobre relacje i zdarzenia. Zamień jedzenie na dobre myśli.
ellysa
28 grudnia 2013, 12:43ja do tej pory robie zeby wszystkim wokol bylo dobrze,nie myslac o sobie,ciagle biore na siebie odpowiedzialnosc za innych,z ojcem mialam podobne relacje,tylko ze moj pil,teraz nie zyje....nie zdazylam powiedziec mu wiele rzeczy...zawsze myslalam ze z matka lacza mnie blizsze wiezi,jakze sie mylilam,nigdy nie bylo czulych rozmow,nie pamietam kiedy mowila ze mnie kocha,mam 40 lat,a widze ze zycie ucieka mi przez palce.Moze trzeba pomyslec wreszcie o sobie i stac sie egoistka,bo kiedy jak nie teraz?serdecznie pozdrawiam:)
inesiaa
28 grudnia 2013, 12:02Mi sie wydaje, ze swieta zostaly wymysline po to zeby ludzie sie w dlugie dni grudniowe nie nudzili...a tak serio to walcz dziewczyno o siebie, przestan zyc dla kogos i zacznij myslec o sobie, Twojemu ojcu jedne swieta spedzone samotnie nie zaszkodza a moze cos zmienia, wiem ze wiek sedziwy ale jak go zabraknie to i tak bedziesz miala poczucie ze moglas zrobic wiecej, slyszalas kiedys o zdrowym egoizmie? Pora wprowadzic go w zycie, przydalby sie jakis psychoanalityk lub chociarz ksiazki o wlasnym egoizmie i asertywnosci, przepraszam ze tak sobie pozwolilam skomentowac ale sama przezylam nieciekawe chwile z matka, troche o co innego chodzilo ale ten strach przed decydowaniem o sobie wciaz gdzies we mnie tkwi, mysl o sobie i nie daj sie tlamsic...pozdrawiam:)
PuszystaMamuska
28 grudnia 2013, 11:58Przykro mi że tak cięzko Ci było i jest z jednym z najbliższych na swiecie osób. Trudno będzie coś zmienic w tych relacjach wszak wiadomo ze starsi ludzie nie są raczej podatni na jakiekolwiek zmiany ani te swiatopogladowe ni te bardziej przyziemne. Trzymaj sie dzielnie i pamietaj to co sama sobie powtarzam od paru dni - jedzenie nie jest rozwiazaniem czegokolwiek. Pozdrawiam i sciskam serdecznie.