Namnożyło się kilka trudnych sytuacji, a ja powzwoliłam sobie wrócić do starych schematów reagowania i radzenia (a raczej NIERADZENIA) sobie z wynikającym z tych sytuacji napięciem. Czyli do rozpaczliwych prób poprawienia sobie samopoczucia jedzeniem. Celowo piszę USILNYCH PRÓB POPRAWIENIA SAMOPOCZUCIA, bo tak naprawdę JEDZENIE WCALE SAMOPOCZUCIA NIE POPRAWIA! W najlepszym wypadku duże ilości jedzenia mają działanie otępiające, podobnie jak duże ilości alkoholu. Ale umówmy się: nie o otępianie w tym życiu mi chodzi! Chcę czuć satysfakcję z życia.
Nic mi się nie chce. Nic mnie nie interesuje. Na nic nie mam ochoty. Czuję się stale zmęczona.Odczuwam na przemian smutek i złość. Radość, wdzięczność i przyjemność nie istnieją. Ciągle mam ochotę jeść. Ale jedzenie nie sprawia mi żadnej przyjemności (najwyżej otępia - ale to już muszę być mocno przejedzona żeby otępienie poczuć). Ot takie depresyjne klimaty. Nie odpowiada mi taki stan. Chcę wrócić do tego co miałam między 1 października a 6 grudnia.
Zacznijmy od tego, że zdaję sobie sprawę, że przyczyną mojego złego samopoczucia i utrzymującego się napięcia jest niewyrażona, często nawet stłumiona złość. I nad nauką wyrażania tejże złości oraz nauką bycia sobą pracuję, widzę i czuję postępy. Ale nie będzie to zbyt często przedmiotem tego pamiętnika, bo nie zawsze chcę lub potrafię się o tym rozpisywać. Poza tym jest to proces, a nie krótkie, mierzalne działanie.
A teraz potrzebuję działania, które by w szybki i mierzalny sposób poprawiło moje samopoczucie. Czyli mówiąc po polsku szukam szybkiej metody na odstresowanie. Jest kilka takich rzeczy, które w mniejszy lub większy sposób wpływają na dość szybką poprawę mojego nastroju i widzenia świata:
Po pierwsze SEN. Duże ilości snu. Nawet bardzo duże. Wtedy czuję, jak przybywa mi energii i poprawia się koncentracja.
Po drugie DOBRE I MĄDRE JEDZENIE. Czyli takie, które mi smakuje, daje poczucie sytości i zapewnia jakieś tam rozsądne wartości odżywcze (białko, błonnik, witaminy). To nie jest czas na ograniczanie jedzenia, bo ograniczenia powodują napięcia. To jest czas na rozpieszczanie siebie. To jest czas na dbanie, żeby jedzenie było przyjemnością. Wtedy jest szansa, że kompulsy zaczną się zmniejszać albo ustaną w ogóle. A przecież o to chodzi.
Po trzecie RUCH. Ale musi być umiarkowany i taki, jaki sprawia mi przyjemność. Tylko taki daje motywację do powtarzania tego przyjemnego doświadczenia. Czyli najlepiej jak sama sobie pojadę na rower odkryć jakieś nowe tajemnicze miejsce w mojej okolicy, sama sobie wyznaczę cel trasy, tempo i czas trwania wycieczki. Spontaniczny, naturalny, dający przyjemność ruch przekłada się u mnie bardzo szybko na wzrost energii i... radośniejsze odbieranie świata!
Po czwarte WODA. Sposób nie do końca dla mnie zrozumiały i nie do końca sprawdzony, ale doświadczenie podpowiada mi, że wypicie dużej ilości wody (najlepiej przegotowanej i koniecznie gorącej) w jakiś magiczny sposób wpływa u mnie na... wzrost energii.
Po piąte DZIAŁANIA KTÓRYCH JA CHCĘ. Najczęściej sprowadza się to u mnie do ogarnięcia mieszkania, które bardzo mocno zapuszczam w chwilach, kiedy nic mi się nie chce (ileż czasu mogą naczynia leżeć w zlewie i śmierdzieć?). Chodzi z jednej strony o robienie tylko tego czego chcę (a nie co powinnam), z drugiej strony o to, że działanie przynosi jakiś mierzalny efekt (np. usunięty z mieszkania syf), a to się przekłada na satysfakcję z działania i może dać dodatkowo energię do kolejnych działań. Takie małe perpetum mobile.
Po szóste. ŻYCZLIWI LUDZIE. Wyżalić się przyjaciółce, wypisać na blogu. Cokolwiek, co da poczucie, że nie jestem sama, z drugiej strony pozwoli uporządkować myśli, a czasem przy okazji da bardzo mądrą informację zwrotną.
No i to tyle tytułem podstawowego pakietu pierwszej pomocy. Na więcej działań nie czuję się na razie na siłach. Ale to co opisałam - jest szansa że da mi energię i pomoże zamienić objadanie się na jedzenie. Byle tylko to stosować, a nie wymyślić, napisać i zapomnieć.
Co ma mi to dać? Wzrost energii i chęci do jakiegokolwiek działania, większą jasność myślenia i dystans do pewnych spraw, możliwość odczuwania przyjemności (chociażby przyjemność z jedzenia, którą tracę zawsze z chwilą, kiedy pojawiają się kompulsy), umiejętność przetwarzania złości na obronę własnych granic (lub walkę o coś na czym mi zależy), odczuwanie radości. Ogólnie: lepsze samopoczucie i bardziej pełne życie, żebym mogła być tak radosna, jak byłam w październiku i listopadzie, ciesząc się każdą pierdołą!!!
Trzymajcie kciuki.
Idę spać.
nena111
5 stycznia 2014, 21:57Niektore fragmenty czytam jak o sobie! Trzymam kciuki za NAS:) pozdrawiam serdecznie:)
elasial
4 stycznia 2014, 21:53Dobranoc ! Jutro też jest dzień!!! Niech będzie pogodny i radosny!!!Pozdrawiam!!
alicja205
4 stycznia 2014, 21:09Trzymam mocno kciuki!!!
loginek2005
4 stycznia 2014, 18:19Kolorowych snów :)
inesiaa
4 stycznia 2014, 17:13Teraz zostaje mocno wbic sobie te punkty do glowy, tak zeby zapuscily solidne korzenie i dzialac, dzialac i jeszcze raz dzialac....trzymam mocno kciuki:)))
jovanka28
4 stycznia 2014, 16:53trzymam kciuki! spij dobrze i pamiętaj że wszystko mija, nawet najdłuższa żmija ;)
ellysa
4 stycznia 2014, 13:12po szoste mi sie spodobalo,tez mi tego brakuje.....,pozdrawiam:)