Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
.


Od trzech tygodni jest źle, a nawet coraz gorzej. Jem coraz więcej. Zaczynam też sięgać po piwo. Jestem na tym etapie, że znowu nie chce mi się sprzątać, nie chce mi się gotować, nie chce mi się zmywać, ledwo co o siebie dbam. Energii starcza mi jedynie na bezsensowne tkwienie w internecie i czytanie pierdół (tak, pierdół, bo na konstruktywne artykuły wymagające myślenia nie mam już siły). Z Zumby też chętnie w tym tygodniu zrezygnowałam pod byle pretekstem. O spacerze czy rowerze zapomnij. Totalna zapaść.


Próbuję to sobie tłumaczyć na różne sposoby. Teraz obstawiam zajob i młyn w pracy. Ja nie wyrabiam tego tempa. Jestem psychicznie wykończona. Nawet szef twierdzi, że to wyjątkowo intensywny czas. Może to o to chodzi? O to zmęczenie? Bo zauważam, że w weekendy jakoś odrobinę się ogarniam… Nawet znajduję siły na rower czy basen. Tak, wiem, jak sama o siebie nie zadbam to nikt o mnie nie zadba. Sama muszę ten problem rozwiązać...


Przede mną wyzwanie…
Nauczyć się relaksować?
Ułożyć sobie robotę mniej stresowo?
Coś trzeba wymyślić…

PS Wczoraj był dobry dzień, jadłam normalnie.
Dziś od nowa planuję kolejny dobry dzień. Mam nadzieję, że się uda.


* * * * * * * * * * * * * ** * * * * * *

Jest jeszcze druga sprawa, która zwróciła moją uwagę w ostatnich dniach.
Mam problem z zębem. Ząb po kanałowym leczeniu pękł na pół aż do korzenia i rozpaczliwie próbuję znaleźć dentystę, który go uratuje. Idzie mi to dość ślamazarnie, bo wszyscy chcą wyrywać. Jedyny który zgodził się pomyśleć nad uratowaniem ma (mimo prywatnej wizyty) takie terminy, że nic tylko siąść i płakać. Póki co więc (żeby oszczędzać uszkodzonego zęba) jem półgębkiem, a nawet ćwierćgębkiem. W ten sposób jem o połowę wolniej niż przed problemem z zębem. Rozpaczliwie próbuję całą paszczą capnąć smakowite jedzenie, szybko przeżuć kompletem uzębienia i łapczywie połknąć. Ale ból przypomina, że trzeba powoli, półgębkiem. Kurna chata, uwierzycie że powolne jedzenie sprawia mi problem? Całe moje życie kręci się wokół talerza, ale nie potrafię powoli jeść ani rozkoszować się tym jedzeniem. Szybko cap cap i koniec. Normalnie ADHD mi się włącza jak zasiadam do jedzenia. Mogę godzinami siedzieć w internecie i nie szkoda mi czasu, ale kiedy mam poświęcić chwilę więcej na jedzenie, to trafia mnie szlag, bo mam wrażenie że miliard ważniejszych rzeczy czeka na moją uwagę. Dwa miesiące temu pisałam, że pracuję nad tym moim uzależnieniem od jedzenia z książką Marianne Wiliamson „Kurs Odchudzania”. No i pracowałam. Aż do lekcji w której miałam sobie wybrać owoc i zjeść go świadomie, dostrzegając jego smak, zapach, kolor, konsystencję oraz wszelkie wrażenia jakie towarzyszą jedzeniu. No i poległam na tej lekcji. Na początku jeszcze próbowałam z kilkoma owocami, ale po kilku pierwszych świadomych kęsach wracałam do żarłocznego bezrefleksyjnego jedzenia… Teraz to samo: ogranicza mnie ból zęba, a ja dalej bezmyślnie wciąż do nowa próbuję całą paszczą capnąć to co mam przygotowane kilkoma kłapnięciami szczęki, nie zastanawiając się nawet co jem.
Kiedy jem w towarzystwie innych osób, które mają na talerzu podobną porcję, to ja najczęściej zjadam pierwsza. Więc z tym szybkim jedzeniem najwyraźniej coś jest na rzeczy.

No to kolejne wyzwanie: nauczyć się jeść powoli i świadomie.



Czy Wy też macie problemy z szybkim jedzeniem?!?!?

  • Amy68

    Amy68

    15 marca 2015, 12:19

    Ja tez jem szybko. Mało tego, do szału doprowadzaja mnie osoby które, bawia sie jedzeniem i celebrują każdy ruch widelca. Niedobrze...

  • magnolia90

    magnolia90

    9 listopada 2014, 16:51

    Zdarza się... Bywało i tak, że tak nieświadomie zjadałam, że potem nie mogłam sobie przypomnieć, czy aby na pewno to już po posiłku.