Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jedzenie jak narkotyk


Ostatnio mocno skupiałam się na psychologicznym aspekcie uzależnień, ale od paru tygodni zainteresowała mnie fizyczna strona uzależnienia od jedzenia.
Jakoś zupełnie zawieruszyła mi się w głowie informacja, że niektóre produkty spożywcze mogą mieć działanie podobne do narkotyków – podnoszą poziom dopaminy w mózgu. Krótko mówiąc: robią nam dobrze. Sprawiają przyjemność. Poprawiają samopoczucie. A mózg szybko się uczy. I niechętnie zapomina.


Ależ ja doskonale znam ten mechanizm: czuję złość, smutek, zmęczenie, rozdrażnienie, beznadzieję – świadomie sięgam po konkretne jedzenie i… odpływam. Ból mija. W każdym razie mija na tyle, że można żyć. Albo wegetować. Jedzenie uspokaja. JEDZENIE ZAMULA. Wychodzi na to, że funkcjonuję jak na haju. Niczym na mocnych środkach uspokajających. Albo narkotykach. Moje rytuały jedzeniowe zupełnie są podobne do znanych z filmów scen, kiedy wygłodzony narkoman sięga po swoją działkę. Również to co dzieje się ze mną później – uspokojenie, otępienie - paskudnie przypomina kolejne sceny z filmu z narkomanem.


A więc jestem zamulona. Naćpana. Ja, porządna obywatelka RP codziennie chodzę naćpana… Ale jaja! Co gorsza, byłam też naćpanym dzieckiem. Naćpaną nastolatką. Przećpałam dorosłość.
Ćpam. Zamulam się. Nie czuję. Funkcjonuję jak pół-żywe zombie.
Trzasnęła we mnie ta świadomość jak grom z jasnego nieba…


A no bo to dlatego że uciekam przed… - tu mogłabym napisać piękny, głęboko emocjonalny, stustronicowy wykład z psychologii. Ale nie o to w tym wpisie chodzi. Tylko o to, KTÓRE JEDZENIE ZAMULA. Które mnie uzależnia? Które zmusza do jedzenia nawet wtedy, kiedy już dawno boli brzuch? Kiedy nie potrafię skończyć tylko na jednej porcji? Po które produkty sięgam w momentach kiedy Demon Głodomorra przejmuje nade mną władzę?


Na początek w głowie wyświetliła mi się pizza, czekolada i nutella. To moje ulubione pozycje na liście zakupów w „trudne dni”. Oraz chipsy. Zaraz potem obficie dostępne w sklepach gotowe placki i krokiety, które często i gęsto zjadam wprost z opakowania pod sklepem.  Oraz chińskie zupki, zjadane standardowo po dwie lub więcej na raz. Nie raz też popłynęłam na frytkach i zapiekankach, wędrując od jednej budki z fast foodem do drugiej (bo wstyd mi było kupować to wszystko w jednej). A w godzinach porannych gotowe kanapki w barze w naszym biurowcu. Idąc trochę dalej lista ogarnęła zupełnie „niewinne” suszone pomidory w oleju i Pesto – to produkty, które po otwarciu opakowania przeważnie muszę zjeść do końca. Mocno podejrzany wydaje mi się żółty ser, którego też zjadam z reguły więcej niż planowałam. I te fajne małe różnosmakowe serki „Hochland”, których krążek kupuję z myślą o podzieleniu ich sobie na 8 porcji, a w chwilę później zjadam na raz całe 200g. Podobny los spotyka kubeczki serka „Almette” (pół biedy jak w lodówce jest tylko jeden). Rzekomo niewinne kiełbaski i wędliny sojowe też najczęściej lądują u mnie w brzuszku za jednym kłapnięciem (choć za każdym razem obiecuję je sobie podzielić na kilka porcji). Najrzadziej na mojej liście poprawiaczy humoru pojawiają się… pączki i ciastka, no niemniej jednak zdarzają się. Zastanawiam się nad rolą pieczywa na tej liście. Mam wrażenie że u mnie stanowi ono tylko dodatek do wymienionych wyżej „smakołyków”.  Samym chlebem z zasady się nie objadam. A z kolei kanapkami z pomidorem to chyba jeszcze nigdy się nie przejadłam. Za to chlebem z dajmy na to serem a i owszem. Więc może chleb dopiero  w połączeniu z „dopalaczami”? Nigdy też nie wpadłam na pomysł żeby naćpać się samymi ziemniakami albo samą kaszą. Ale ziemniaki z „omastą” jako dodatek do obiadu stanowią już poważne wyzwanie. Za to po makaronie najczęściej odczuwam nienasycenie i sięgam po kolejne pokarmy (i raczej nie jest to marchewka). A więc makaron też jest podejrzany… I jeszcze na mojej liście rzeczy podejrzanych ląduje obiadek gotowany na dwa dni, bo niechcący mogę go zjeść w jeden dzień. A no i jeszcze ciekawostka – majonez – kiedyś number one na mojej liście (mogłam zjeść cały słoik na raz) a dziś nieszkodliwy dodatek który stoi sobie tygodniami w mojej lodówce używany po troszku i w zasadzie nawet w chwilach najgorszego doła jest bezpieczny. Pewnie się przejadł.

Oczywiście po zjedzeniu czegokolwiek z tej listy odczuwam PRZYJEMNOŚĆ. A właściwie… zmniejszenie bólu duszy. Czyli zamulenie chyba…




Jedzenie produktów z powyższej listy powoduje u mnie uspokojenie i zamulenie. Czyli naćpanie. Ale co gorsza powoduje potrzebę sięgania po kolejne pozycje z tej wyliczanki, nawet kiedy boli już brzuch, bo w głowie, a może w duszy ciągle coś woła  „jeszcze!”. Ich odstawienie powoduje tą magiczną sytuację, że potrzeba objadania się słabnie. Z tym, że COŚ tu musi jeszcze zaskoczyć. Nie wiem co jest tym czymś, ale nie wystarcza samo postanowienie że od teraz omijam szerokim łukiem podejrzane produkty. U mnie to nigdy tak nie działa. Nagle dzieje się COŚ. I na chwilę jest spokój. Aż do kolejnego ciągu, co tylko wybitnie świadczy o tym, że to jednak uzależnienie.


Choroba duszy i ciała.
Nie chodzi o to że się teraz rozgrzeszam. Chodzi o to że próbuję zrozumieć i coś z tym do jasnej cholery zrobić!!!



Za mną dwie pełne doby bez obżerania się.

  • achaja13

    achaja13

    10 grudnia 2015, 21:34

    mój narkotyk: bułka z masłem, pomidorem, cebulą i majonezem....mięsko - najlepiej ociekające tłuszczem np. żeberka, parówki... pieczony boczuś... pisałaś coś o suszonych pomidorach w oliwie: o tam to jest to...zielone papryczki nadziewane serem z biedronki.... orzechy brazylijskie - szybko zamulają ale zapiję pepsi i będzie ok.... śledzie z fetą... sama feta...bagietka z czosnkowym masełkiem i serem..dużo sera...kabanosy.... zrobiłam sie głodna czytając o Twoich produktach uzależniających.... ale dwa tygodnie diety za mną i .... jutro zjem coś dobrego... Pozdrawiam

    • Ja-Ogrzyca

      Ja-Ogrzyca

      11 grudnia 2015, 10:08

      Ha ha ha.... Właśnie uświadomiłam sobie, że mi moje produkty uzależniające wcale nie podziałały na wyobraźnię i wcale nie głodnieję jak o nich czytam. Ale jak przeczytałam o Twoich... mało co w kapciach przez całe miasto po te papryczki do Biedronki nie poleciałam. I Pepsi na deser mniam. :) Chyba od dziś zamiast czytać listę diet będę czytała listę produktów uzależniających. Więcej ciekawych rzeczy można znaleźć.

    • achaja13

      achaja13

      11 grudnia 2015, 18:33

      papryczki są pyszne...ja jestem teraz na etapie, że potrafię zatrzymać się na 3-4... czy to dobrze? z jednej strony tak...ale z drugiej wieczorem myślę sobie o tym co zjem i jak sie napcham jak juz osiągnę wymarzoną wage...

  • magnolia90

    magnolia90

    10 grudnia 2015, 14:58

    Próbuj, bo coś trzeba z tym zrobić. Sama świadomość, że "coś nie jest tak" i wiedza, "co nie jest tak" - to kroczek do przodu. *-*