Dzisiejsze poranne ważenie pokazało 64,8 kg. Przez ostatnie ze trzy czy cztery tygodnie nie chciałam wchodzić na wagę, bo jadłam bez opamiętania. No, może przesadzam, bo jednak pewnych zmian w żywieniu udało mi się przestrzegać. Mianowicie, nie objadam się do przesytu. Czasem zjem więcej, niż uważam, że powinnam, ale nie jest to takie jedzenie 'po same uszy' jak kiedyś. W tym tygodniu z ruchem - ani dobrze ani źle - byłam na jednym fitnessie i z dzieckiem na basenie. Niestety, ostatnio w weekendy nie udaje mi się wygospodarować czasu na ćwiczenia, co kiedyś było regułą. Czas do niej wrócić, jak jednak? - skoro wszystkie weekendy listopada mam już zaplanowane? Nie ma jednak co marudzić. Waga może nie spada, ale jednak też nie rośnie mimo pory roku sprzyjającej odkładaniu zapasów. Jeśli uda mi się tak przetrwać do stycznia, to później już z górki. A po drodze święta... ;)
albee
13 listopada 2009, 19:43odzywam się pod dłuższej nieobecności, wiadomo, co taka cisza zazwyczaj oznacza- dieta poszła w las, ale stresy, jakie miałam spowodowały, że miałam nawet 60,9 na pasku. no ale jak widzisz teraz, nadrabiam, niestety. pozdrawiam.
bluebutterfly6
31 października 2009, 11:15i życzę kolejnych sukcesów :)!