Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Niedziela była komunistyczna...


Niedziela była komunistyczna, ops, komunijna - kalorie niepoliczone ;-))


(Acz noc miałam koszmarną, ta kontuzja pośladka spać mi nie dawała, na każdą zmianę pozycji się budziłam i popłakując z bólu obracałam się powoli i z przerwami.... nad ranem się poddałam i zażyłam prochy... o poranku niewyspana i z podkówkami pod oczami). Za to, żeby się utrzymać w wyglądzie kazałam się córce umalować na czarno i na spumante.

W oczekiwaniu na obżarstwo - rano na wszelki wypadek prawie nic nie zjadłam, plasterek wędliny tylko i poogryzałam pół jabłka. No i na przyjęciu komunijnym starałam się jeść niewiele. Jak 'zimny bufet' to bez pieczywa, tylko chudsze wędliny, pomidory, jajko z majonezem i sałatka jarzynowąa Jak rosół, to niewiele i pływały w nim 4 cienkie kluski, noooo, może 8. Jak drugie danie, to kopytka malusie 5, inni brali ich po kilkanaście, albo i 20 i cienki plaster karkówki. Przy deserze sobie pozwoliłam na rozpustę, bo zjadłam i przynależny kawałek torta i lody, ale za to moje lody były najmniejsze ze wszystkich porcji. Do tego cały czas popijałam herbatki moje ziołowoowocowe, zakończyłam pół butelki lekkiego czerwonego wina.

Jeszcze pół roku temu byłabym niedojedzona po takich ilościach, a dzisiaj wprost czułam, jak mi żołądek krzyczy wielkim głosem, że już nie daje rady.


Wieczorem chyba nic nie jadłam, tylko synek przyniósł mi kawałek ciasta do jednego ugryzienia, no i wypiłam w nocy brizera.


Nie było ani siłowni, ani sauny, ani basenu. Za to moja dawno nie widziana kuzynka pod koniec imprezy powiedziała, że nareszcie wyglądam rewelacyjnie. Aż mi się coś w środku uśmiechnęło...

 

A dziś, w poniedziałek, weszłam na wagę i widzę, że NIC nie wzrosło.

Poniedziałek z pilnowaniem 'diety MŻ'. Na śniadanie tylko 1 duża kroma czarnego chleba z ziarnami, 1 plasterek wędliny, masła tyle to kot napłakał. Pół jabłka i pół pomidora. +138 . Nic alkoholu, bo mam wymagającą uwagi pracę, dłubaninę na firmowym serwerze. Tylko ta praca się przeciąga i przeciąga i nie wiem, kiedy wreszcie wyjdę na siłownię....

Przed samą siłownią zjadłam cienki plaster buły drożdżowej z wiśniami (+138), a potem 2 i pół godziny wylewałam z wysiłku pot. Zużyłam około -860 kcali, koszulkę i ręcznik mogę wyżymać.
Coś chyba teraz przekąszę.... głodna się zrobiłam, a naleśniki pachną, córka je właśnie piecze dla swego faceta.... mniammmmm. Zjadłam 2, suche, bez nadzienia i obtarte z tłuszczu, +160. Psiakostka, głodna dalej jestem, a do basenu jeszcze prawie godzina.
...wytrzymać..... wytrzymac.... wytrzymać...!
Nie wytrzymałam, podjadłam nadzienia serowego do naleśników.+177 kcal
Basen spóźniony i zimna woda, więc krócej pływaliśmy, spalone około -230 kcali.
W domu kolacja z 1 kromy żytniego z ziarnem, 2 plastrów polędwicy, 1/3 główki sałaty lodowej. Potem niestety 2 słabsze drinki i brizer, więc w sumie +730 kcali. Za dużo jak na wieczór, szkoda.

BILANS całodniowy +253
Cholerne komórki tłuszczowe, umierajcie zbiorowo z głodu! Zdychać, zdychać szybciutko!!!