Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
wpis trochę pysymistyczny, trochę optymistyczny


Cześć Wszystkim,

Znów kolejne dni mijają, zrobił się już czerwiec, coraz ładniej, cieplej, a ja mam wielkiego doła. Z wiadomo jakiego powodu, wcześniej o tym pisałam. Jakoś tak straciłam ochotę na życie, nie wiem, jak to określić. Niby już lepiej, ale nie do końca. Nadal nie jestem (i długo pewnie nie będę) do końca zdrowa. Ostatnio to się totalnie zbłaźniłam i wyszłam na kompletną kretynkę. Po prostu mi z tego powodu strasznie wstyd.

We wtorek byłam u lekarza rodzinnego celem zdobycia skierowania do sanepidu na posiew wymazu z  gardła. Po prostu od czasu zakończenia brania leków chciałam sprawdzić efekty leczenia i czy przypadkiem nie potrzebuję jakiś jeszcze leków. No i chciałam się też doradzić w tej kwestii. Jak pisałam kilka linijek wcześniej, czuję się już lepiej, ale pozostało mi wrażenie takiej kluchy w gardle, coś, co mi przeszkadza i jest strasznie nieprzyjemne plus nieustannie mam taką gęstą ślinę w ustach, którą nieustannie wypluwam, albo przepijam wodą, żeby ją przełknąć oraz mocno podrażnione gardło. Przygotowałam się porządnie do wizyty, spisałam wszystkie leki i suplementy diety, które brałam z odniesieniem do tego, kiedy je brałam i w jakich dawkach. Zadzwoniłam nawet do przychodni, żeby się upewnić, że przyjmuje ten lekarz, u którego jest jakaś szansa na zdobycie skierowania ( w „mojej” przychodni przyjmuje 2 lekarzy, ten drugi na bank nie dałby mi skierowania, kazałby czekać na poprawę, wiem, bo u niego te jakiś czas byłam dodatkowo z inną dolegliwością). W każdym razie uszykowałam się i po południu podjechałam moim „nowym” rowerem ( o tym później) do ośrodka zdrowia. Na szczęście poczekalnia była prawie pusta (przede mną były tylko 2 osoby), także się ucieszyłam, ze nie będę długo czekać. Zarejestrowałam się, usiadłam i cierpliwie czekałam na swoją kolej, powtarzałam sobie w myślach, co chcę powiedzieć. Po niedługiej chwili nadeszła moja kolej. Jak tylko weszłam do gabinetu lekarskiego, to normalnie zaczęło się coś dziwnego ze mną dziać, jak zwykle gdy się denerwuję, stresuję (nie przepadam za wizytami u jakichkolwiek lekarzy). Serce zaczęło mi walić chyba do granic możliwości, mówiłam sobie w myślach „spokojnie, dasz radę” (jakby wizyta miała być jakimś strasznym wydarzeniem). Poproszona o wyjaśnienie celu mojej wizyty, ledwo zdołałam z siebie wydukać o co mi chodzi, ze stresu łamał mi się głos. Aż cała się trzęsłam, szczególnie moje ręce, tak że kartka, którą trzymałam spadła mi na podłogę. Po czym w końcu powiedziałam, że przepraszam, że jestem strasznie zdenerwowana i w ogóle. Jak lekarz się zapytał, czym tak się denerwuję, też nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć (a przecież to oczywiste, że dolegliwości gardłowe ciągnące się drugi miesiąc mogą być powodem do takiego stresu), coś tam znowu wydukałam. Zostałam zapytana, czy często tak się stresuję, czy tylko podczas wizyt u lekarzy, to powiedziałam jakoś tak głupio, że dość często, że już tak mam, że się tak wszystkim martwię, denerwuję (bo w sumie to prawda, nie umiałabym nawet w tym momencie udawać mega wyluzowanej osoby). Po tym moim nędznym przedstawieniu powodów wizyty lekarz oczywiście mnie zbadał, bardzo dokładnie obejrzał to moje nieszczęsne gardło i orzekł, że nic niepokojącego nie zauważył (bo rzeczywiście poza powyższymi objawami, o których pisałam, nic więcej nie miałam, nawet język już nie mam biały). Pokazałam mu wyniki z ostatniego wymazu gardła i ponowiłam prośbę o skierowanie do sanepidu. Powiedział, że nie jest to konieczne, że po takiej ilości leków, jakie zażywałam, powinnam już czuć się dobrze. Stwierdził, że ta klucha w gardle i to moje zachowanie przemawiają za jakimiś zaburzeniami nerwicowymi, no i dobrze by było, gdybym porozmawiała sobie z psychologiem, dlatego dostałam stosowne skierowanie, na którym mam wpisane rozpoznanie „zaburzenia nerwicowe”. Dodatkowo przepisał mi jakiś lek uspokajający i powiedział, że jeśli po jakimś czasie mi się nie poprawi, to mam przyjść znów do niego i pomyślimy co dalej. Ja totalnie zbaraniałam, nie byłam już w stanie ponownie prosić o to nieszczęsne skierowanie. ( wczoraj zrobiłam sobie to badanie prywatnie, teraz czekam z niecierpliwością na wyniki). Wyszłam całkowicie zdołowana z gabinetu, udałam się do apteki po przepisany lek. Poczułam się naprawdę beznadziejnie, zawsze dość się stresowałam w rozmowie z innymi ludźmi, nigdy nie lubiłam się uzewnętrzniać, zwłaszcza u lekarzy (wiem jak głupio to brzmi), ale nigdy w tak skrajnej formie tego nie miałam. Mam zawsze jakiś taki strach, by opowiadać o swoich problemach zupełnie obcym ludziom. A teraz na dodatek mam iść do psychologa. Owszem, wcześniej nawet myślałam o tym, ostatecznie nie radzę sobie zbyt dobrze w kontaktach z innymi ludźmi i z objawami stresowymi. A teraz to mnie czeka. W środę i czwartek podzwoniłam po poradniach zdrowia psychicznego, mających kontrakty z NFZ, żeby się zorientować, jakie są najbliższe terminy wizyt, wszystko pospisywałam, poczytałam sobie o nich w necie i podjęłam decyzję. Ostatecznie w czwartek zarejestrowałam się i nawet nie będę zbyt długo czekać. Wizytę mam 22 czerwca, czyli całkiem niedługo. Strasznie się nią denerwuję, zastanawiam się jak to będzie. Boję się, że się zatnę odpowiadając na pytania pani psycholog.  Jeszcze powiem coś głupiego i będzie mi wstyd, że się tak ośmieszyłam. No, zobaczymy, co to będzie. Nie ma co, ostatnio wizyty o różnych lekarzy to moje specjalność. Jestem też po wizycie u dermatologa, bo moje ręce wyglądały naprawdę paskudnie – całe czerwone, tragicznie szorstkie i łuszczące się. No i co się okazało? Że za często i przede wszystkim za mocno je myłam, tak, że je porządnie wysuszyłam. Jakby się chciało w tym momencie powiedzieć „częste mycie skraca życie”. Na szczęście przepisana przez lekarza maść i jakaś maska do rąk dość szybko polepszyły stan moich dłoni. Nie są już szorstkie, tylko trochę zaczerwienione. Na dodatek ostatnio okropnie bolał mnie brzuch i miałam dolegliwości jelitowe (nie muszę chyba dokładnie tłumaczyć, o co mi chodzi), ale na szczęście jest już o wiele lepiej. 

Przejdę może do nieco optymistycznych rzeczy, bo ostatecznie aż tak fatalnie nie jest ze mną chyba. Niedawno, w którąś piękna sobotę maja udałam się z moim bratem do niewielkiej miejscowości w celu zakupu używanego roweru. Brat doradził mi w wyborze, wszystko posprawdzał w wybranym przeze mnie rowerze, doprowadził go do całkiem niezłego stanu, tak, że teraz mogę bezpiecznie i  śmiało śmigać na moim nowym pojeździe. Porobiłam już kilka razy godzinne przejażdżki i rower świetnie się sprawdza. Lekko i bezproblemowo robi się nim długie trasy. Dodatkowo wróciłam do zumby i 3-4 razy w tygodniu ćwiczę ok 1,5h. Może jeszcze wrócę do biegania, ale jeszcze nie wiem. Ostatnio też przeczytałam bardzo ciekawa książkę "Po tamtej stronie ciebie i mnie" (trochę w stylu nostalgii anioła). Teraz zaczęłam książkę Romy Ligockiej 'Wolna miłość". Lubię jej felietony, są takie życiowe. A później na mnie czeka jeszcze powieść Jodi PIcoult "Drugie spojrzenie". No cóż, jestem prawdziwym molem książkowym. :-)

 Dietowo trzymam się jakoś, zwłaszcza, że staram się trzymać dietę antygrzybiczą. Słodyczy nie jem już prawie 2 miesiące, odstawiłam tez mleko, owoce (za wyjątkiem grejpfrutów i cytryn) i wiele innych produktów. Parę razy się niestety złamałam i zjadłam trochę „niedozwolonej” żywność. No i miałam później straszne wyrzuty sumienia. To paskudztwo, co mam, odbiera mi chęć życia. O ile to jeszcze mam. Bo jak nie, to rzeczywiście może być na tle psychicznym. Już dostaję od tego hopla.  Możliwe, że we wtorek będą  już wyniki, to dowiem się na czym stoję i podejmę odpowiednie decyzje.

Pozdrawiam Was serdecznie :-)