Hej!
Znowu piszę z pewnym opóźnieniem, ale cóż zrobić. Ostatnio tyle działo się u mnie, ze nie miałam zbyt dużo czasu, by napisać choćby kilka zgrabnych zdań, co u mnie słychać. A słychać trochę u mnie. Powiem (a raczej napiszę), że czekają mnie wielkie zmiany, z których z jednej strony bardzo się cieszę, a drugiej to się denerwuję. Ale wszystko po kolei.
Otóż w ostatni wtorek miło z mamą spędzałyśmy czas przed telewizorem. Oglądałyśmy akurat Meteo Active, były jakieś ćwiczenia i ja, jak to ja postanowiłam je wypróbować na sobie. Zaczęłam ćwiczyć razem z prowadzącą. Tak po jakimś czasie do mamy zadzwoniła moja ciocia i w sumie chciała rozmawiać ze mną. Otóż okazało się, że u niej w pracy (ciocia jest księgową) zwolniło się jedno miejsce pracy (nie będę pisać, z jakiego powodu, bo to bardzo smutne). No i z racji tego, że zostało dość sporo pracy po poprzedniej osobie, to utworzono dodatkowe stanowisko. A, że szefowa jest znajomą mojej cioci i nieraz widziała (no i wiedziała) jak pomagałam w księgowości, to pytała się cioci, czy jej siostrzenica (czyli ja) nie chciałaby spróbować swoich sił w tej pracy (jako pomoc w księgowości, pomagałabym głównej księgowej). Normalnie aż mnie zatkało, gdy ciocia mi o tym powiedziała. Później jeszcze obgadałyśmy szczegóły tej pracy, no i tak zostałam "wkręcona" na to stanowisko. W sumie trochę głupio mi się zrobiło, bo przecież tylu ludzi nie może znaleźć pracy, mimo usilnych poszukiwań, a tu na mnie spada taka niespodzianka. Choć z drugiej strony chyba wcześniej musiałam zrobić pewnie dobre wrażenie, co zadecydowało o tej propozycji dla mnie. W każdym razie będę miała na początek umowę na 3-miesięczny okres próbny, a jak się sprawdzę, to kto wie, czy nie na dłużej. Zaczynam pracę już od najbliższego wtorku. Strasznie się denerwuję, jak miną mi te pierwsze dni pracy. Jestem dość zestresowana, czy sobie będę dawać radę. Zwłaszcza jak ciocia w sobotę wspomniała, ze już na mnie czekają. No, zapomniałam jeszcze dodać, że w związku z pracą czeka mnie przeprowadzka. Będę mieszkała u cioci. Fakt, faktem nie jest to daleko od mojego dotychczasowego miejsca zamieszkania, ale jakoś tak trochę mi smutno, myśl o samej tęsknocie jest troszkę przerażająca. Pewnie będę starała się w weekendy „zlądować” w rodzinnym domku, ale mimo to zawsze będzie mi czegoś brakowało. Poza tym w ostatni piątek „pożegnałam się” z dziewczynką(córką sąsiadki), którą się czasami zajmowałam (tak, byłam opiekunką). Jak podczas ostatnio dnia opiekowania się nią, ona powiedziała, że nie miała wcześniej tak fajnej opiekunki i będzie za mną tęsknić, to aż się wzruszyłam. A jeszcze tego samego dnia wieczorem przyszła do mnie, i w podziękowaniu, że tak super się nią zajmowałam (jej słowa), dostałam mały słodki prezencik (w postaci dużej, czekolady z orzechami). Miło jest się poczuć docenionym, naprawdę wspaniałe uczucie.
Z nieco gorszych informacji z ostatnich dni. Znów „przeżyłam” wizytę u lekarza, tego samego, co ostatnio. Celowo piszę „przeżyłam”, bo ostatnio stanowi to dla mnie ogromny stres. Żeby nie było, tym razem przez zupełny przypadek. A czemu? Otóż niedawno otrzymałam wyniki mojego wymazu z gardła. Były już po pięciu dniach, więc byłam mile zaskoczona (ostatnio czekałam ponad tydzień). No i okazało się, że nie mam już tej przeklętej candida albicans. Dla odmiany paskudztwo, które teraz mnie męczy nazywa się candida parapsilosis, ale tym razem z jednym plusem (poprzednio miałam większe nasilenie – dwa plusy przy wyniku). Teoretycznie jest już lepiej, ale nadal mam tą przeklętą grzybicę i jej wkurzające objawy („klucha” w gardle, gęsta ślina). Dodam też, że ostatnio prawie tydzień męczyłam się z bólem brzucha i dolegliwościami jelitowymi. Udałam się do apteki po jakieś w miarę naturalne środki przeciwgrzybicze, bez recepty. (tyle już się naczytałam o tej grzybicy, że niedługo stanę się ekspertką w tej dziedzinie). A że ta apteka jest akurat w przychodni zdrowia, to aptekarka stwierdziła, że jako takich środków przeciwgrzybiczych bez recepty nie ma, no i powinnam raczej iść do lekarza, to by mi może przepisał jakiś konkretny lek. Dodatkowo w aptece akurat była rejestratorka, no i przysłuchawszy się naszej rozmowie, zapytała się, czy ma mnie zarejestrować na wizytę. W sumie nie chciałam, ale jak zwykle zwyciężył mój brak asertywności i powiedziałam jakoś tak nieśmiało: „no, dobrze”. Podobnie jak ostatnio, nie czekałam zbyt długo. Tym razem nieco spokojniej niż ostatnio, wyłuszczyłam, o co mi chodzi, pokazałam wyniki, dopytałam się o jakieś leki na tą okropną dolegliwość. No i co? No i nic. Było podobnie jak ostatnio. Po przejrzeniu moich wyników stwierdzenie, że to na pewno nie tego mam te problemy ze zdrowiem, bo to jest zbyt małe nasilenie, bym musiała brać jakieś silne leki przeciwgrzybicze. No, ale tym razem wypisał mi kolejne skierowanie, tym razem do laryngologa, z rozpoznaniem „uczucie przeszkody w gardle” i dopiskiem „nerwowe?”. Pytał się, czy miałam już tą wizytę u psychologa, ja na to zgodnie z prawdą, że mam ją zaplanowaną na poniedziałek. No i powiedział, że po tych wizytach będzie bardziej wiadomo, co mi tak naprawdę dolega. A…zapomniałabym. Pytał się też, czy tamten lek na uspokojenie, który miałam przepisany pomógł. Szczerze powiedziałam, ze nie bardzo, bo kompletnie na mnie nie zadziałał – ani pozytywnie, ani negatywnie. Po prostu było tak samo, jakbym tego leku w ogóle nie brała. I dostałam receptę na kolejny "uspokajacz". Może to głupio z mojej strony, ale nie wykupiłam tego leku. No bo jakby to wyglądało - przyszłam po coś przeciwgrzybiczego, a tu dostaję lek uspokajający. Było mi strasznie wstyd. Teraz tylko myślę o tej jutrzejszej wizycie u psychologa. Bardzo się nią denerwuję, nie wiem jak to będzie. W sumie przygotowałam się tak z grubsza do tej wizyty, ale stres powoduje, że zachowuję się nieraz dość głupio i nie mam pojęcia, jak się na niej zachowam.
Wczoraj byliśmy na imieninach u cioci i miałam niestety spore wpadki dietetyczne. Miałam się pilnować, by nie jeść słodkiego (w związku z grzybicą), ale jak tu miałam odmówić cioci. Najpierw zjadłam małą porcję lodów z dodatkami w postaci 3 sosów, bitej śmietany, kawałków banana i 3 rurek waflowych, potem 2 małe kawałki placka z galaretką i 2 cukierki czekoladowe, a do tego jedną morelę. Jakby tego było mało, to dziś również nie mogłam się powstrzymać i zjadłam kawałek placka z jabłkami i z galaretką. Czuję się okropnie. Jak mogłam to zrobić, przecież miałam się powstrzymywać od jedzenia słodyczy, już prawie 2 miesiące ich nie jadłam, a tu bum – i wpadka. Ja już od tych moich zdrowotnych problemów jestem kompletnym kłębkiem nerwów.
Na sam koniec może coś milszego, żeby to nie był do końca fatalny wpis. Z racji tego, że zdobyłam moją pierwszą „poważną” pracę, mama stwierdziła, że koniecznie przydałyby mi się jakieś nowe ubrania. W związku z tym udałyśmy się do sklepu z ciuchami, tego, w którym często zaopatrujemy się w odzież. Tym sposobem drogą kupna nabyłam 3 bluzki (wszystkie z krótkim rękawem) – białą, jasnoróżową i w paski (o dziwo mimo że są to poziome paski, to wcale mnie nie pogrubiają), czarną, elegancką spódniczkę i tak przy okazji przepiękną, letnią sukienkę z motywami kwiatowymi. A wszystko w rozmiarze M, góra L (sukienka nawet w rozmiarze S) Jak to wszystko przymierzałam i przeglądałam się w lustrze, nie mogłam uwierzyć, jak dobrze wyglądam. Że naprawdę jestem dość zgrabną i szczupłą dziewczyną. W dodatku nasłuchałam się takich miłych słów. Po pierwsze, że nie muszę się już odchudzać, bo mam świetną figurę i wystarczy, że utrzymam ten efekt i będzie super. No, a po drugie, że jestem taką mądrą i wspaniałą dziewczyną, że widać, że się staram rozwijać i wiele innych miłych rzeczy. Poczułam się naprawdę wspaniale. No, a poza tym nakupiłam sobie mnóstwo innych, niezbędnych do życia artykułów i środków czystości. Nawet poprawił mi się humor od tych całych zakupów, bo ostatnio to nie jestem wybitnie w dobrym humorze.
Zmiany, zmiany, zmiany. To mnie w najbliższym okresie czeka. Ciekawe, jak sobie dam z nimi radę. Oby w miarę spokojnie i bez nadmiernego stresu.
Pozdrawiam Was serdecznie. Miłego tygodnia i oby wreszcie pogoda się poprawiła na bardziej słoneczną.