Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
nowa praca, "przygody" z lekarzami i inne sprawy


Hej!

Tym razem to przesadziłam. Żeby nie pisać przez  ponad miesiąc toż to wstyd. Tym bardziej, że jest co napisać bo moje życie diametralnie się zmieniło. Najważniejsza zmiana to moje pierwsza praca, z której jestem naprawdę zadowolona. Nie mam co prawda wysokiego wynagrodzenia, ale strasznie się cieszę, że już nie siedzę w domu, że przede wszystkim robię coś, co jest związane z moim wykształceniem. Widzę siebie w takiej pracy, tylko muszę nabrać sporo doświadczenia, bo studia studiami, a jednak w księgowości najważniejsza jest praktyka. Poza tym ostatnio dostałam propozycję, by dodatkowo się doszkolić w kadrach i płacach, a jak w ciągu miesiąca, dwóch się sprawdzę, to będę się tym zajmować i dostane podwyżkę. Czyż to nie cudowna wiadomość? J Oczywiście trochę jestem przerażona , czy sobie poradzę, nigdy nie miałam do czynienia z kadrami i płacami. Mam nadzieję, ze nie będzie źle, zwłaszcza, że ciocia już mi obiecała mnie trochę „doszkolić”, jak również moja siostra, która tym się zajmuje na co dzień w swojej pracy. Obym tylko okazała się pojętna i ”załapała” o co w tym „biega”. Dodam jeszcze, że generalnie w pracy bardzo mi się podoba, tylko czasem czuję się dziwnie, bo jestem tam najmłodsza. No, ale atmosfera w niej jest naprawdę sympatyczna, ludzie przemili, więc jest chyba całkiem nieźle.

Druga sprawa to moje wieczne „biegania” do lekarzy. Jedne z takich, do których coraz bardziej się przekonuję  to wizyty u pani psycholog. Wcześniej wspominałam na forum o moich wątpliwościach, ale teraz już wiem, ze nawet z tak cichą i nieśmiałą osóbką jak ja naprawdę da się pracować. Mimo mojego stale drżącego głosu, zacinania się i wielu innych rzeczy, nad którymi jeszcze nie do końca panuję, mogę stwierdzić, że te spotkania naprawdę mi pomagają. Zaczynam widzieć swoje problemy z innej perspektywy, jakoś tak wychodzę odmieniona z tych spotkań. Może jeszcze nie widać jakiś w wyraźnych zmian, ale rozumiem, że do tego potrzeba czasu i cierpliwości. Tylko trochę mi przykro jak ciocia mówi, że po co mi te wizyty, że kiedyś nie było psychologów i ludzie sobie jakoś radzili. Trochę tak jakoś dziwnie reaguje na to jak robię sobie treningi relaksacyjne mi zalecone przez panią. Chodzi też o to, że pracuję w innym mieście, niż chodzę do psychologa i mam w związku z tym problemy z dojazdem. Wizyty mam w soboty, a wiadomo jak kursują pociągi/autobusy w okresie wakacji. Zwykle przyjeżdża po mnie w piątek wieczorem brat, jedziemy do mojego „pierwszego” domku w miejscowości niedaleko Gniezna i następnego dnia zawozi mnie na wizytę, bo i tak jedzie wtedy do pracy. Czasem też odwiezie mnie siostra, jeśli jej pasuje. I z moim powrotem do cioci też jest sporo kombinowania. Kurczę, w tym momencie żałuję, ze nie mam prawa jazdy. Myślę, że jeszcze kiedyś je zrobię, ale wiem, że teraz nie dałabym rady. W takich momentach czuję, ze sprawiam innym problem. Bo te całe moje wizyty u psychologa i przyjazdy do rodzinnego domu są dla mnie bardzo ważne, ale jak mam robić komuś kłopot, to czuję się nieswojo. Kolejny lekarz, którego  „odwiedziłam” to przemiła pani laryngolog polecona mi przez kuzynkę. Na samą wizytę na nfz pewnie bym sobie trochę poczekała, to udałam się prywatnie. Pani doktor z uwagą mnie wysłuchała, zbadała moje to nieszczęsne gardło i stwierdziła, że żadnych zmian zapalnych nie widzi. Jedynym moim problemem jest mocno wysuszona śluzówka gardła i pewnie przez to czuję, że mam je mocno podrażnione. Przepisała mi do inhalacji nebulizatorem mucosolvan z solą fizjologiczną i witaminą A, kapsułki do rozgryzania i ssania z witaminami A i E, a dodatkowo płyn do płukania gardła również z witaminą A i  D. Dodatkowo dostałam zalecenie picia dużo płynów ( najlepiej wody mineralnej niegazowanej). I tak od prawie miesiąca stosuję się do zaleceń, jakaś poprawa jest, ale dla mnie to za wolno następuje. W razie czego lekarka poradziła mi, że jak nie będzie widać poprawy, to mam zrobić sobie badanie OB. I ASO. Dam sobie jeszcze trochę czasu, a jak bardziej się nie poprawi, to zrobię te badania. Jedyny miły akcent to taki, że podczas ogólnego badania (bo poza gardłem miałam zbadane też uszy i nos) dowiedziałam się, że mam idealnie prostą przegrodę nosową. J Pani doktor nawet się pytała, czy nie robiłam sobie korekcji tej przegrody, bo to się podobno bardzo rzadko zdarza, żeby była  taka prosta. No cóż, w tej kwestii jestem jakimś „wyjątkiem” medycznym.

Ostatni lekarz, do którego musiałam się wybrać, to dentysta. Piszę „musiałam”, bo chyba raczej nie ma osoby, która by te wizyty lubiła. Ale nie było rady. Ząb mnie bolał z lewej strony, najgorsze, ze nie wiedziałam który, a długo na tabletkach przeciwbólowych nie da się wytrzymać. Pierwsza wizyta nie była aż tak zła (trochę już mnie wtedy przestało boleć), dentystka (również z polecenia koleżanki z pracy) usunęła mi kamień nazębny, bo stwierdziła, że od tego trzeba najpierw zacząć leczenie. Zabieg trochę nieprzyjemny, ale dało się wytrzymać. No i zalecenie, żebym zaczęła używać nici dentystycznej. Stwierdziła, ze trzeba zrobić zdjęcie panoramiczne zębów (chyba to tak się nazywa), by stwierdzić, które zęby trzeba leczyć i jak. No i już się trochę wystraszyłam, gdy usłyszałam, ze muszę mieć najprawdopodobniej usunięte dolne ósemki. Jak o tym sobie później poczytałam w necie, to aż się przeraziłam, bo zaczęłam wyobrażać sobie najgorsze rzeczy, co może mi się stać. Pani doktor stwierdziła,  że umówi mnie na wizytę do drugiego dentysty, który pracuje w tej przychodni następnego dnia, na co przystałam. Zdjęcie zrobiłam i dostałam wyniki po bodajże 15 minutach. Następnego dnia udałam się na umówioną wizytę i to co tam się wydarzyło  to jakaś masakra w moim odczuciu oczywiście. Weszłam, ledwo wydukałam, o co chodzi, no i nastąpiła najgorsza część wizyty, czyli „zaproszenie” na fotel. I wtedy mój organizm zaczął dosłownie „wariować” – serce szybciej mi zaczęło bić, ręce i nogi  zaczęły mi drżeć, zaczęłam się pocić z tych nerwów i prawie mi aż łzy poleciały . Jak dentysta zobaczył to moje zachowanie, to zapytał się, czy wszystko w porządku (głupie pytanie), zaczął mnie uspokajać, zapytał się, czy mam nieprzyjemne wspomnienia z wizyt, powiedział dokładnie, co będę miała robione, że jakby mnie bolało to mam podnieść rękę. No i po kilku chwilach skorzystałam z tej możliwości. Dostałam znieczulenie i już później jakoś dałam radę. Dodatkowo miałam bardzo obniżony fotel, bo jak stwierdził dentysta, lepiej tak, żebym czasem nie zasłabła (zrobiłam się ponoć strasznie blada). Na razie mam założoną tylko truciznę, reszta leczenia tego zęba za kilka dni. Jak widać, jakoś przeżyłam tę wizytę, choć załamało mnie moje zachowanie. A dentysta naprawdę był w porządku, po skończonym zabiegu podał mi rękę, pomógł zejść z fotela, zapytał się ponownie, czy wszystko w porządku. A ja zachowałam się tak głupio i było mi strasznie wstyd. Wcześniej jak chodziłam do dentysty, to może i nie były najprzyjemniejsze wizyty, ale nigdy takie coś mi się nie zdarzyło. I wiem, że to jeszcze nie koniec tych wizyt. Ale mimo strachu chcę wyleczyć te moje biedne zęby, bo on nie jest nic wart w porównaniu z męczeniem się z bólem, nieprzespanymi nocami i łykaniem mnóstwa tabletek przeciwbólowych, by jakoś przetrwać. Muszę jakoś to wytrzymać, choć łatwo nie będzie.

Z milszych „ciekawostek” z mojego życia to może tylko to, ze w sobotę uzupełniłam zapas moich kosmetyków/akcesoriów do robienia makijażu. Od razu powiem, że powoli staram się przekonywać do malowania (tak, jestem w tej dziedzinie początkującą, późno zaczęłam się ćwiczyć w tej trudnej „sztuce”). Jeszcze nie wychodzi mi tak super, ale jak to się mówi, ćwiczenie czyni mistrza. J Dodatkowo w sobotę miałyśmy z ciocią szał zakupówi wróciłyśmy objuczone kilkoma wypełnionymi torbami. Cud, że to jakoś doniosłyśmy. Poza tym z rzeczy „urodowych” kupiłam sobie jeszcze nasiona kozieradki, bo czytałam, że w postaci naparu po wystygnięciu świetnie działają na włosy – ponoć zmniejszają przetłuszczanie się ich, wzmacniają i zmniejszają wypadanie. Najbardziej liczę na ten pierwszy efekt. Na razie dwa razy zastosowałam to „cudo”, zobaczymy, co z tego wyjdzie. I jeszcze jedno. Może i pachnie ten napar trochę jak rosół/bulion/kurczak, czy coś podobnego, ale na moich włosach w ogóle nie czuć tego zapachu (jak to straszą w necie). Mam nadzieję, że ta kozieradka podziała na moje włosy, bo czego bym nie powiedziała o swojej urodzie, to one są chyba moim atutem i staram się o nie bardzo dbać.

Ok. Dłużej Was nie zamęczam. Zresztą sama muszę uszykować się jutro do pracy. Życzę miłego, słonecznego tygodnia. :)