Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
przekonania o diecie, przyjemność ćwiczeń, czyli
co u mnie słychać :-)


Hej Wszystkim!

Myślałam, że wtedy przesadziłam, pisząc dopiero po jakimś miesiącu, ale nie. Tym razem to ostro przegięłam. :)Nie dodałam tu żadnego wpisu od 2 sierpnia, więc nie trzeba być mistrzem matematyki, by obliczyć, jak długo mnie tu nie było. Mała poprawka – jak długo nie pisałam. Owszem podczytywałam sobie nieco co ciekawsze artykuły i co niektóre wpisy, ale jakoś lenistwo mnie chyba pokonało, jeśli chodzi o skrobnięcie choćby paru zdań. J A zatem najwyższa pora, by coś napisać.

W kwestii diety idzie mi trochę opornie. Owszem staram się pilnować zdrowego odżywiania, ale wiecie pewnie, jak to jest ciężko, gdy mieszka się z kimś, kto ma zupełnie inne do tego podejście. W moim przypadku jest to ciocia, u której obecnie pomieszkuję (poza wyjątkami, gdy czasem w weekendy uda mi się „zladować” w rodzinnym domku). Najbliższa rodzinka z „pierwszego” domu jakoś zaakceptowała moje „dziwactwa” dietetyczne, ale z ciocią jest trudniej. Nie będę oczywiście narzekać, bo przecież dzięki niej mam swoją pierwsza pracę, no i mam gdzie mieszkać, za co jestem jej naprawdę wdzięczna. No, ale ciocia jest z gatunku tych osób, które na moje poczynania dietetyczne dziwnie patrzy i to oczywiście komentuje. Już się sporo nasłuchałam, że np. za mało jem, ale te moje „breje” na pewno nie są smaczne (mówi tak m.in. o płatkach owsianych na mleku), że powinnam wreszcie normalnie jeść itp. Ale ja przecież jem normalnie. Razem z koleżanką z biura, z którą również pracuję w biurze, w jednym pokoju, podśmiewają się trochę z mojego zamiłowania do zdrowego odżywiania się i ciągle słyszę (nie tylko od nich, ale tez od innych osób w pracy), że to mi nie jest potrzebne, bo jestem już szczupła. Nie ukrywam, że to mi pochlebia, ale z drugiej strony nie po się męczyłam, by zrzucić te 13 kg, żeby to „nadrobić” nierozsądnym odżywianiem się. A u nas w pracy co rusz ktoś  przynosi coś słodkiego (najczęściej ciocia) – a to cukierki, a to kawałek placka ze sklepu i wszystkich w biurze częstuje. Najgorsze jednak jest, jak ktoś ma imieniny. U nas to tradycja, że solenizant przynosi coś słodkiego, składa mu się życzenia, od wszystkich z biura otrzymuje mały prezent. I to mi naprawdę nie przeszkadzałoby, ale z małym wyjątkiem. Po prostu mam zasadę, że słodkie jem tylko w soboty i niedziele (nie stanowi to dla mnie problemu, nie brakuje mi słodyczy, nawet gdy nadchodzi ta sobota/niedziela to wcale nie rzucam się na słodkie). Nie oczekuję też przecież, żeby inni tak samo się odżywiali, nikogo do tego nie namawiam, ale czasem mam dość komentarzy na temat mojej diety. Wiem, że  pewnie sobie myślą, że jestem dziwna, że tylko się męczę takim odżywianiem się. A guzik prawda. J Czuję się świetnie, nie chodzę głodna i mam dosyć przekonywania innych, że tak jest mi dobrze. A może powinnam po prostu olewać ich komentarze. Czasem mnie to wkurza, bo w końcu moje nawyki żywieniowe to moja indywidualna sprawa. To jakoś jeszcze znoszę, bo w końcu nie spędzam całego życia w pracy. Trochę mi tylko przeszkadza postawa mojej cioci. Zazwyczaj jest tak, że po weekendzie przywożę sporo zdrowego jedzenia z mojego „pierwszego” domu, a i też jak wspólnie robimy z ciocią zakupy staram się „przemycić” trochę wartościowych produktów żywieniowych. Piszę „przemycić”, bo ciocia najczęściej kupuje dania gotowe, tylko do odgrzania (na gotowanie nie ma czasu), bogate w niezdrowe tłuszcze i oczywiście za dużo (jak na mój gust) soli, nie mówiąc już o słodkim, ze zdrowych rzeczy to pewnie tylko owoce, nawet warzyw to tak nie za bardzo. Oczywiście rozumiem, że już się przyzwyczaiła do takiego odżywiania, ale to chyba nie znaczy, ze ja się muszę tak odżywiać. Starałam się zachęcać do zdrowszej żywności, większej ilości wartościowszych produktów, obiecywałam nawet, że sama mogę coś ugotować, jednak chyba nic z tego nie wyszło. Ok, jakoś się z tym pogodziłam, nie będę nikogo na siłę przekonywać do czegokolwiek. Ale strasznie mi przykro, jak słyszę, że to ja niedobrze się odżywiam. A kwestia tego, że „opornie” idzie mi dieta dotyczy tego, że czasem po prostu już zjem te gotowe dania na obiad (ale w mniejszej ilości), poza tymi obiadami generalnie sama szykuję sobie posiłki, które są raczej zdrowe, więc chyba to nie jest jakaś tragedia.

Lepszą moją stroną jest aktywność fizyczna. Otóż chciałam się zapisać na jakieś zajęcia, bo jakiś czas od podjęcia pracy w ogóle nie ćwiczyłam i brakowało mi tego. W tym celu przeszukiwałam w necie różne możliwości zajęć i natrafiłam na info o darmowych zajęciach przez pierwszy tydzień września w jednym klubie fitness. Zapisałam się od razu na dance, step i oczywiście moją ulubioną zumbę. Strasznie mi się spodobały te zajęcia, polubiłam instruktorkę, która jest po prostu fenomenalna, pełna humoru i energii. Na tyle pokochałam jej zajęcia, że po ostatnim darmowym wykupiłam sobie od razu karnet miesięczny na 8 wejść. Jak szaleć, to szaleć. :DNajlepsze jest to, że można wybierać sobie różne zajęcia w ramach karnetu, także można wypróbować wszystkiego. Na ten moment chodzę na step, body shape i zumbę (najbardziej mi pasują godziny zajęć w grafiku). Ostatnio to miałam niezły ubaw, bo przez przypadek poszłam na zajęcia ze stepu dla zaawansowanych. Po prostu wcześniej w tym dniu zawsze były dla początkujących i jakoś nie zwróciłam później uwagi, ze grafik się trochę zmienił. I zapisałam się na „zaawansowany” step, o czym dowiedziałam się przed zajęciami. J Myślicie, ze spanikowałam? Otóż nie! Dzielnie ćwiczyłam i mimo tego, że parę razy pomyliłam kroki, to się świetnie bawiłam. Przyznam, że na samym początku starałam się ćwiczyć bardziej z tyłu, przerażało mnie to lustro na sali, ale w końcu przemogłam się i poszłam na sam przód. (ja, taka nieśmiała osóbka). I muszę stwierdzić, że o niebo lepiej zaczęło mi iść to wszystko. Ostatnio też przekonałam się do body shape (pewnie nie muszę tłumaczyć, co to za ćwiczenia). Fakt, że po tych ćwiczeniach wszystko boli tak że czasem ledwo mogę wstać z łóżka następnego dnia, ale nie poddaję się. Trochę mnie dołuje to, jak strasznie się garbię (zobaczyłam to w pełnej okazałości właśnie na body shape). Było to widać podczas niektórych ćwiczeń, gdy trzeba było porządnie się wyprostować i ściagnąć łopatki do tyłu. Trochę mi się głupio zrobiło jak instruktorka co jakiś czas do mnie podchodziła i poprawiała moją pozycję, ale z drugiej strony w sumie dobrze, że to robiła. W końcu wykonane byle jak ćwiczenia nie dadzą pozytywnych efektów, a nawet mogą wyrządzić wielką szkodę. Na to wychodzi, ze muszę od czasu do czasu chodzić na body shape, może przestanę w końcu się garbić.:D

W kwestiach niezwiązanych kompletnie z odżywianiem/ćwiczeniami też mogę co nieco napisać. Jakoś daję radę z wizytami u dentysty, bo leczenie moich zębów się nie zakończyło niestety i czeka mnie jeszcze parę wizyt. Ale nie poddaję się. Wolę już, żeby nawet pobolało mnie przez ten krótki czas podczas wizyty, niż żebym miała się z tym sama męczyć za pomocą środków przeciwbólowych. Nie, nie stwierdzam, że wizyty u dentysty to przyjemność, ale jak trzeba, to trzeba. Poza tym kontynuuję moje wizyty u pani psycholog i powtórzę chyba kolejny raz, że bardzo mi one pomagają, powoli otwieram się i trochę śmielej opowiadam o moich problemach . Pewnie dla niektórych ludzi wydałyby się one banalne, ale to, co dla jednego człowieka może być nieistotne, dla drugiego może stanowić olbrzymi balast, którego ciężko pozbyć się samemu. Nie powiem, że te wizyty należą do łatwych i prostych, bo takie nie są. Powolutku zaczynam odczuwać pewne zmiany w sobie, ale wiem, że jeszcze przede mną daleka droga.

Dobra, jak długo nie pisałam, tak teraz pewnie zamęczyłam Was trochę moim wpisem, więc kończę ten mój elaborat. ;-) Nie mogę się doczekać jutra, bo wieczorem mam zajęcia ze stepem. Jeszcze dziś zaraz coś sobie przekąszę, bo trochę zgłodniałam

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłego tygodnia. :)