To nie był łatwy dzień. Po pierwsze od rana w biegu. Chociaż zrobiłam sobie śniadanie to nie zdążyłam go zjeść i musiałam zabrać do pracy. potem krótkie zakupy i bieg po małego do przedszkola. Następnie "sprint" do domu i obiad, bo starszy miał gościa. Tu zjadłam 2 talerze młodej kapusty, kiepsko z piciem. Póżniej garsć orzechów włoskich, a na kolację kubek jogurtu naturalnego. Martwię się trochę bo podczas wieczornych marszobiegów- 11000 kroków (w sumie dziś 17000)- spuchły mi ręce, aż obrączka wrzynała się w palec. Teraz już lepiej. Muszę chyba uzupełnić płyny.
Ważenie w poniedziałek. Mam nadzieję, że weekend mnie nie złamie.