Trzeba bylo na te narty jechac, skoro i tak nic nie moge zrobic. Cholera jasna. Wczoraj pol dnia poszlo sie walic, bo tesc na zakupy mnie wyciagnal rano. Mialo byc pim-pam jakies miesko, chlebek i tyle, a potem sie okazalo, ze jeszcze to, jeszcze tamto i tu musimy podjechac i tam musimy podjechac, cholera i do domu wrocilismy gdzies przed 14.00 grrrr a potem juz o 18 musialam sie szykowac, bo wielki mecz przeciez wczoraj (dobry mecz) - > Barcelona vs. Madryt. No i po mnie C. mial szybko, szybko przyjechac no to ja szybko, szybko chcialam byc gotowa, a potem sie okazalo, ze jednak nie bylo pospiechu. Z tymi facetami!!! No a dzisiaj dzien znow rozwalony, bo czekam na kolesia co ma nam butle z gazem zmienic, no i trzeba mu zaplacic. Tesc mial pieniadze w skrzynce zostawic, ale skoro ja z nimi na narty nie jechalam to stwierdzil, ze da pieniadze mi, bo co...ja nie moge sobie dnia zmarnowac? Nie moge sie z pokoju ruszyc bo kolesia nie uslysze, naczynia gora w zlewie stoja, pobiegac tez ni moge, nadrobilam juz zaleglosci filmowe i teraz czekam, czekam i czekam. A pan mial przyjechac ok. 12.00 w sumie jest 12.45 wiec ma jeszcze 14 minuz, zeby sie nie spoznic. Z tymi facetami!!! A na narty nie pojechalam, bo z moim kolanem nie moge, musze je najpierw miesiac przygotowywac na takie wysilki. Dlaczego ja???? Bede plakac. A na dodatek jutro zaczynam post, wiec sie dzisiaj z jedzonkiem na 20 dni zegnam. Eh...