Dopiero zaczęłam zmieniać sobie światopogląd, a tu taki klops. Wypadł mi wyjazd do teściów na kilka dni i większość postanowień się rypła. Na początku chciałam być dzielna i powiedziałam, że stopniowo wprowadzam sobie nowe nawyki żywienia itp. Oczywiście spotkałam się z ostrym sprzeciwem, że przecież nie nie muszę się "głodzić", ze wyglądam ok i tym podobne rzeczy (i to mówią ludzie, którzy mnie pamiętają w rozmiarze 36, a nie 42 ) To, że moja "dieta" nie polega na głodzeniu się jakoś zostało pominięte.
W rezultacie odniosłam efekt odwrotny od zamierzonego. Dostawałam lwie porcje i zaglądali mi w talerz, czy wszystko ładnie zjadłam
Teraz jestem już w domku i to ja rządzę swoimi posiłkami Co nie zmienia faktu, że gdyby nie ten wyjazd miałabym już tydzień za sobą, jakiś sukces zaliczony. A tak? Zaczynam wszystko od początku jeszcze raz.
PS. Polubiłam się z mixem sałatkowym
igaa79
10 listopada 2012, 18:37najważniejsze żeby się nie poddawać
wolfmother
10 listopada 2012, 13:31No i to się nazywa złośliwość rzeczy martwych. ;) Co cóż, zawsze znajdzie się coś, na co nie mamy wpływu. Ale najważniejsze, to się nie poddawać. Powodzenia życzę. ;)