Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
najdłuższe przygotowania do diety ever


Chyba jeszcze nigdy tak długo nie zbierałam się do rozpoczęcia dietki. Owszem, zawsze to był proces. Najpierw pojawiała się myśl, która spokojnie dojrzewała sobie przez chwilę, a potem to już była czysta konsekwencja, która trwała dłużej lub krócej (smiech)

A teraz?

Stopniowo wyżeram całe zło, które mamy w domu. Np. puszki rybne, nawet nie wiedziałam, że aż tyle udało nam się ich zachomikować. Staram się ułożyć jak najwygodniejszy jadłospis w zgodzie z Metodą Montignaca i na tym też trochę schodzi. Niby te 2/3 dnia jest już OK tylko to wyjadanie resztek ciągle trwa.

Nie pomierzyłam się jeszcze, ale wagę mogę już podać - 75,5 kg. Zawsze to lepsze niż 83, ale ludu...jak można tyle przytyć i nie bardzo się w tym zorientować? To znaczy wiem jak. W końcu przy tym byłam (smiech) Gdy waga przekroczyła 70 kg zmartwiłam się nieco, ale zbytnio nie przejęłam. Miesiące mijały, a przy kolejnej wenie na ważenie o mało z tej wagi nie spadłam. Utyć tak dużo i ciągle nosić te same gacie? No jak to? A tak to, że ta nowa dyszka nadbagażu wlazła mi w tułów. Kompletnie straciłam talię. Sadło rozłożyło się spod cycków do pasa (oszczędzając same cycki... wyhy? (szloch)). 

Nom, ale jak się w końcu zorientowałam postanowiłam zadziałać. Zdecydowałam się na IF, które okazało się w praktyce bardzo przyjemne. Najgorzej było mi upchnąć taką ilość kalorii w okienku i bałam się, że wieczorami będę głodna, ale w praktyce okazało się, że wieczorem tak bardzo byłam szczęśliwa, że nie muszę już nic więcej jeść, że nawet to delikatne ssanie przed pójściem spać nie bardzo mnie denerwowało. Ładnie i bez większego wysiłku zbijałam wagę od końcówki maja i gdyby nie podwyższony cukier i zmiana linii odżywiania, trwałabym ciągle na IF. Jednak trzeba uspokoić trzustkę i zaprowadzić porządek w organizmie, a do tego Montignac nadaje się idealnie.