walka o lepszą wersję siebie nie ma końca....cały czas chce więcej...cały czas tez nie do końca potrafię spojrzeć sobie w oczy i przyznać sama przed sobą że odwaliłam kawał dobrej roboty....zdecydowanie łatwiej jest mi pouzalać się nad sobą niz znaleźć jedno, dobre słowo, jedną cieplejszą myśl wynagradzajaca cały ten ogrom pracy jaki w to wkładam...bo to przecież wcale nie jest tak, że efekty przychodza z nikad......że robię to, bo taka teraz moda.....badz cierpie na nadmiar wolnego czasu....a zdrowy tryb zycia traktuje jako swego rodzaju "wypelniacz" powstalej luki....o nie, nie to przeciez wcale nie tak....wiec dlaczego tak trudno przychodzi zreknac na siebie przychylniejszym okiem??? odrobine mniej krytycyzmu wobec siebie mogloby przeciez sprawic. ze swiat od razu nabralby wiecej barw...dobrze, ze sa jeszcze zdjecia przypominajace mi o tym jaka droge przeszlam...i pozwalajace choc na chwile uwolnic sie od pulapki cyferek w jaka wpadlam....bo przeciez te 2 kg czy 3 cm w jedna czy druga strone nie powinny byc glownym wyznacznikiem dobrego lub zlego humoru...dzieki tym kilku zdjeciom, zerknelam dzis na moment w przeszlosc...i dzieki nim...w chwili terazniejszej mam wymalowany usmiech na twarzy....bez siegania po wage czy inne linijki...;)nie jest idealnie....ale jest o niebo lepiej niz bylo....a to znaczy ze zaniedlugo bedzie jeszcze lepiej....tylko KEEP CALM AND NEVER GIVE UP... marzenia sa na wyciagniecie reki....