Moja dusza jest w strzępach....porwana na milion kawałków...przypomina łach, z którym nie wiadomo co począć....z której strony cerować, żeby jakoś jeszcze wyglądał.... i czy w ogóle warto???
nie jest łatwo żyć z dala od bliskich...jeszcze trudniej mieć dwa domy....dwa miejsca na różnych krańcach świata, gdzie zawsze ktoś na ciebie czeka....odrzucając już nawet zwykły egoizm....w układzie takim zawsze ktoś cierpi....a im bliższy jest naszemu sercu, tym większe w nas rodzi się poczucie winy....i choćbym na uszach stawała, pozbyć się go nie potrafię....czuję się jak pośrodku błędnego koła.....jakikolwiek ruch wykonam, i tak będzie niedobrze, ( zupełnie bez znaczenia staje sie fakt o czyje szczęście zawalcze...) zawsze kogoś skrzywdzę.....
cuda dzisiejszej techniki bardzo ulatwiaja kontakt, podroz miedzy jednym domem a drugim zajmuje zaledwie kilka godzin,....mimo to non stop mam poczucie, ze omijają mnie ważne chwile....że między jednym a drugim domem znajduje się istna przepaść utraconych emocji....nie potrafie sie powstrzymać od gdybania.....nawet mając na uwadze fakt ze trawa ponoć zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płota....i ze wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.....głowę moją wciąż zapełniają myśli, ze dużo bym dała aby się z tego jakoś wyplątać.......może ma ktoś namiar na dobrego rzemieślnika, który przywróci mi wiarę, że dusza moja nie jest jednak całkiem bezużyteczna????
dzisiejszy kilogram na plusie, jest nic nie warta błahostką wobec rozterek jakie mnie w chwili teraźniejszej gnębią... A to znak, że moja droga do szczęścia jednak nie jest wytyczana przez cyferki na wyświetlaczu wagi....dobry znak jak najbardziej.....