jakis czas nie pisalam, bo nie moglam sie pozbierac i odnalezc w miejscu, ktore powinnam nazywac domem...znaczy sie w domu czuje sie jak w domu....ale w swiecie, ktory dom owy otacza juz nie bardzo....i tak siedzac i rozpamietujac....siedzialam i jadlam....wszystko...i na zapas....moja przyjacioka czekolada, dzielnie i z politowaniem wpatrywala sie w kazda lze....wysluchala, kazdego pociagniecia nosem....i oczywiscie lojalnie probowala koic ten bol, ktory w sobie mialam...(mam)....az tu nagle przyszedl moment, w ktorym zdalam sobie sprawe, z faktu, ze mam chyba nie maly problem.....nawet nie wiem jak, kiedy i dleczego do tego doszlo....ale jedzenie stalo sie moim lekarstwem na zbolala dusze....lekarstwem a raczej srodkiem odurzajacym...ktory na chwile jedna, malenka potrafi ukoic cierpienie, tylko po to zeby juz w chwili nastepnej wywolac mega wielkiego kaca moralnego i obrzydzenie do siebie samej....i tutaj kolo sie zamyka...bo przeciez, zeby poczuc sie lepiej...chociaz na moment, wystarczy siegnac do szafki i odlamac (badz odgryzc) czastke mlecznej tabliczki....a pozniej nastepna i jeszcze jedna...bo skoro zjadlam juz tyyyyyle, to odrobina wiecej nie zrobi przeciez roznicy.....;) nie wspomne juz o tym, ze w chwilach takich zrobienie treningu graniczy niemal z cudem...a ze na cuda z pelnym zaladkiem zwyczajnie nie ma sil.....to moze by tak sie przespac....a doooopa rosnie....nieublaganie....kazde spojrzenie w lustro niemal boli....tyle wylanego potu,, tyle godzin treningow i trzymania diety...caly ten ogrom pracy zanika z dnia na dzien....ciuchy zaczynaj nieladnie sie opinac na coraz wieszej oponce....i paradoksalnie im bardziej sie opinaja...tym mniejsza ochota na trening badz zdrowa przekaske....ale moze by tak frytki na poprawe nastroju?? z ogromna iloscia soli i obowiazkowo ketchup?? skoro i tak jest niewesolo to co mi tam.....i nagle przychodzi otrzwezwienie....w co na boga wlazlam....nie poznaje sama siebie...a moze poznaje....siebie jakiej pamietac nie chce....siebie w szponach kumpeli sprzed lat....na imie jej depresja....zerwalam ten kontakt 3 lata temu....ale jak widac nie odpuszcza tak latwo jak ja.....pojawiajac sie w moim zyciu w przebraniu tylko czeka na chwile mojej slabosci....na chwile w ktorej znow zechce sie z nia przyjaznic....a ja mysle, ze trzeba cos z tym zrobic....pokazac zolzie gdzie jej miejsce....i brnac do przodu nie dac sie zlapac.....na przekor jej...a moze i sobie....sprobowac raz jeszcze osiagnac cel, ktory nagle zniknal z pola widzenia...ale na bank...sto bankow jest gdzies tam na horyzoncie?