Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

" Ja składam się z części niespójnych, przeczących sobie nawzajem Jedna mówi chce stąd wyjść druga mówi ja zostaje Wiem że to jest męczące nie tylko dla mnie lecz dla tych, którzy ze mną przebywają Mówią "nie mogę znieść tych twoich humorów i zmian" - pewnie racje mają Bo we mnie jest orkiestra która grać razem nie daje rady Jedna część zadowolona przyjmuje z pokorą wszystkie zmiany Druga na to: pieprzę, ja nienadążam wysiadam Czasami więc zdarza się że nie wiem czego chce Jedna część mówi jest tak dobrze druga jest tak źle Tyle sprzecznych myśli by czas pozszywać i wyciąć to co złe niczym chirurg wycina wyrostek Patrzę czasami na moje dłonie lewa młoda jakby wiecznie wypoczęta Prawa pomarszczona, spocona i wiecznie napięta Jak sytuacje w których wychodzi zlość bo wygrywa z tą drugą stroną Wypowiadam wtedy słowa które bolą... "

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5746
Komentarzy: 7
Założony: 6 maja 2013
Ostatni wpis: 13 października 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kfiatosek

kobieta, 39 lat,

157 cm, 60.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 października 2014 , Komentarze (1)

jestem...walcze....o kolejne gramy i centymetry....ze soba i ze swiatem.....jeszcze nie wiem, czy warto....wiem, ze trzeba....utrzec nosa przeciwnikowi czasami tak mimo wszystko i na przekor sobie....chociaz sie nie chce....i choc czasami zatracam sens i wiare....poki co nie potrafie chyba inaczej....jakos nie miesci mi sie w glowie, ze moglabym przestac....poddac sie i plynac z pradem....mimo tego, ze zycie wytoczylo naprawde ciezkie dziala....nie mam wyjscia....musze znalezc sile....sile, ktorej musi starczyc nie tylko dla mnie samej ale i dla najblizszych....Miniko (moj dziec najstarszy) od zeszlego wtorku jest na diecie bez laktozy....tez walczy...o kazdy dzien bez  tak lubianego mleczka...jest dzielny...a ja staram sie jak moge dotrzymac mu kroku....uroczyscie przysieglam na czas owej diety (6-8 tygodni) nie tknac czekolady....i wczoraj o malo sie nie zlamalam....jednak dalam rade....milosc matki to ogromna moc...jestem pewna, ze zlamanie slowa danego dziecku poskutkowaloby ogromnym kacem moralnym oraz utrata szacunku do siebie...... na plaszczyznie obietnic danych milusinkim  musze miec czyste sumienie....bo czy sa wieksze wartosci w zyciu niz zaufanie wlasnych dzieci??? jest nas teraz dwoje...chociaz z przyjemnoscia wzielabym minikowe ograniczenia kulinarne na siebie jesli bylaby tylko taka opcja...jednakze zycie  nikogo nie rozpieszcza i jest jakie jest....wiec musimy dac rade...:)

11 września 2014 , Komentarze (4)

koniec uzalania sie nad soba....od tego jeszcze nikomu, nigdy nie bylo lepiej....mam cel....kilka celow...i musze znalezc w sobie sile oraz motwyacje do ich realizacji....krok po kroku....samo nic z nieba nie spadnie....chcac dokonac nie malych zmian w zyciu, trzeba najpierw niezle sie napracowac....ale przeciez mam dwie zdrowe rece...tyle samo nog...i ponoc wcale nie glupi leb....co prawda czesciej w chmurach niz na karku.....ale czasami i tak trzeba coby nie zwariowac ;)  3 dni temu wyzwalam na pojedynek najgrozniejszego wroga wszechczasow....SIEBIE....jak dam rade wygrzebac sie z dola w jaki wpadlam...(a moze, ktory sama sobie wykopalam??)....to dam rade ze wszystkim innym....i zadna depresja juz sie przyjaznic ze mna nie bedzie chciala....:P a zatem pora zawalczyc o lepsze jutro....hmmm w sumie co tam jutro....pora zawalczyc o lepsze tu i teraz....bo zawsze trzeba czerpac z zycia pelnymi garsciami....wszak tak szybko ucieka i nigdy nie wiadomo kiedy tej szansy na walke zabraknie....a moja buntownicza natura potrafi zniesc wiele...z wyjatkiem plyniecia z pradem....stwierdzeniem, ze przeciez nic nie mozna zrobic i trzeba akceptowac zycie jakim jest....takze...pora usmiechnac sie do siebie i uwierzyc, ze ten dzien moze zmienic wszystko....i ten i kolejny tez...i jeszcze jeden itd....step by step....powoli ale wytrwale....

2 września 2014 , Komentarze (2)

jakis czas nie pisalam, bo nie moglam sie pozbierac i odnalezc w miejscu, ktore powinnam nazywac domem...znaczy sie w domu czuje sie jak w domu....ale w swiecie, ktory dom owy otacza juz nie bardzo....i tak siedzac i rozpamietujac....siedzialam i jadlam....wszystko...i na zapas....moja przyjacioka czekolada, dzielnie i z politowaniem wpatrywala sie w kazda lze....wysluchala, kazdego pociagniecia nosem....i oczywiscie lojalnie probowala koic ten bol,  ktory w sobie mialam...(mam)....az tu nagle przyszedl moment, w ktorym zdalam sobie sprawe, z faktu, ze mam chyba nie maly problem.....nawet nie wiem jak, kiedy i dleczego do tego doszlo....ale jedzenie stalo sie moim lekarstwem na zbolala dusze....lekarstwem a raczej srodkiem odurzajacym...ktory na chwile jedna, malenka potrafi ukoic cierpienie, tylko po to zeby juz w chwili nastepnej wywolac mega wielkiego kaca moralnego i obrzydzenie do siebie samej....i tutaj kolo sie zamyka...bo przeciez, zeby poczuc sie lepiej...chociaz na moment, wystarczy siegnac do szafki i odlamac (badz odgryzc) czastke mlecznej tabliczki....a pozniej nastepna i jeszcze jedna...bo skoro zjadlam juz tyyyyyle, to odrobina wiecej nie zrobi przeciez roznicy.....;) nie wspomne juz o tym, ze w chwilach takich zrobienie treningu graniczy niemal z cudem...a ze na cuda z pelnym zaladkiem zwyczajnie nie ma sil.....to moze by tak sie przespac....a doooopa  rosnie....nieublaganie....kazde spojrzenie w lustro niemal boli....tyle wylanego potu,, tyle godzin treningow i trzymania diety...caly ten ogrom pracy zanika z dnia na dzien....ciuchy zaczynaj nieladnie sie opinac na coraz wieszej oponce....i paradoksalnie im bardziej sie opinaja...tym mniejsza ochota na trening badz zdrowa przekaske....ale moze by tak frytki na poprawe nastroju?? z ogromna iloscia soli i obowiazkowo ketchup??  skoro i tak jest niewesolo to co mi tam.....i nagle przychodzi otrzwezwienie....w co na boga wlazlam....nie poznaje sama siebie...a moze poznaje....siebie jakiej pamietac nie chce....siebie w szponach kumpeli sprzed lat....na imie jej depresja....zerwalam ten kontakt 3 lata temu....ale jak widac nie odpuszcza tak latwo jak ja.....pojawiajac sie w moim zyciu w przebraniu tylko czeka na chwile mojej slabosci....na chwile w ktorej znow zechce sie z nia przyjaznic....a ja mysle, ze trzeba cos z tym zrobic....pokazac zolzie gdzie jej miejsce....i brnac do przodu nie dac sie zlapac.....na przekor jej...a moze i sobie....sprobowac raz jeszcze  osiagnac cel, ktory nagle zniknal z pola widzenia...ale na bank...sto  bankow jest gdzies tam na horyzoncie? 

2 sierpnia 2014 , Skomentuj

Moja dusza jest w strzępach....porwana na milion kawałków...przypomina łach, z którym nie wiadomo co począć....z której strony cerować, żeby jakoś jeszcze wyglądał.... i czy w ogóle warto???

nie jest łatwo żyć z dala od bliskich...jeszcze trudniej mieć dwa domy....dwa miejsca na różnych krańcach świata, gdzie zawsze ktoś na ciebie czeka....odrzucając już nawet zwykły egoizm....w układzie takim zawsze ktoś cierpi....a im bliższy jest naszemu sercu, tym większe w nas rodzi się poczucie winy....i choćbym na uszach stawała, pozbyć się go nie potrafię....czuję się jak pośrodku błędnego koła.....jakikolwiek ruch wykonam, i tak będzie niedobrze, ( zupełnie bez znaczenia staje sie fakt o czyje szczęście zawalcze...) zawsze kogoś skrzywdzę.....

cuda dzisiejszej techniki bardzo ulatwiaja kontakt, podroz miedzy jednym domem a drugim zajmuje zaledwie kilka godzin,....mimo to non stop mam poczucie, ze omijają mnie ważne chwile....że między jednym a drugim domem znajduje się istna przepaść utraconych emocji....nie potrafie sie powstrzymać od gdybania.....nawet mając na uwadze fakt ze trawa ponoć zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płota....i ze wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.....głowę moją wciąż zapełniają myśli, ze dużo bym dała aby się z tego jakoś wyplątać.......może ma ktoś namiar na dobrego rzemieślnika, który przywróci mi wiarę, że dusza moja nie jest jednak całkiem bezużyteczna????

dzisiejszy kilogram na plusie, jest nic nie warta błahostką wobec rozterek jakie mnie w chwili teraźniejszej gnębią... A to znak, że moja droga do szczęścia jednak nie jest wytyczana przez cyferki na wyświetlaczu wagi....dobry znak jak najbardziej.....

17 lipca 2014 , Skomentuj

walka o lepszą wersję siebie nie ma końca....cały czas chce więcej...cały czas tez nie do końca potrafię spojrzeć sobie w oczy i przyznać sama przed sobą że odwaliłam kawał dobrej roboty....zdecydowanie łatwiej jest mi pouzalać się nad sobą niz znaleźć jedno, dobre słowo, jedną cieplejszą myśl wynagradzajaca cały ten ogrom pracy jaki w to wkładam...bo to przecież wcale nie jest tak, że efekty przychodza z nikad......że robię to, bo taka teraz moda.....badz cierpie na nadmiar wolnego czasu....a zdrowy tryb zycia traktuje jako swego rodzaju "wypelniacz" powstalej luki....o nie, nie to przeciez wcale nie tak....wiec dlaczego tak trudno przychodzi zreknac na siebie przychylniejszym okiem??? odrobine mniej krytycyzmu wobec siebie mogloby przeciez sprawic. ze swiat od razu nabralby wiecej barw...dobrze, ze sa jeszcze zdjecia przypominajace mi o tym jaka droge przeszlam...i pozwalajace choc na chwile uwolnic sie od pulapki cyferek w jaka wpadlam....bo przeciez te 2 kg czy 3 cm w jedna czy druga strone nie powinny byc glownym wyznacznikiem dobrego lub zlego humoru...dzieki tym kilku zdjeciom, zerknelam dzis na moment w przeszlosc...i dzieki nim...w chwili terazniejszej mam wymalowany usmiech na twarzy....bez siegania po wage czy inne linijki...;)nie jest idealnie....ale jest o niebo lepiej niz bylo....a to znaczy ze zaniedlugo bedzie jeszcze lepiej....tylko KEEP CALM AND NEVER GIVE UP... marzenia sa na wyciagniecie reki....

20 czerwca 2014 , Skomentuj

Paule znam od dluzszego czasu....z widzenia...a raczej z internetow...ale pierwszy raz dalam jej szanse 3 miesiace temu....i tak od pierwszego treningu jest w moim domu gosciem niemal codziennie.... a oto co zrobila z moim cialem....ona plus tutejsza dieta....

20 czerwca 2014 , Skomentuj

kolejne potkniecie, w drodze do upragnionego celu....+0.4kg.....dochodze do wniosku, ze cos chyba ze mna nie halo....za kazdym razem, kiedy cel jest na wyciagniecie reki...ja zamiast spiac poslady, zacisnac piesci i byc mega zmotywowana.....odpuszczam i daje poniesc sie emocjom....tylko hmmm czy oby napewno tym dobrym??? czasami czuje, jakby gdzies tam w srodku mnie siedzial taki dziwny rodzaj leku przed sukcesem....i to nie tylko na polu bitwy o cyferki na wyswietlaczu wagi....tak mam ze wszystkim...tak jakbym bala sie, ze osiagajac cel bede musiala wymyslic nowy??? i zaczynac wszystko od poczatku....od zera....i toczyc kolejna, zazwyczaj wcale nie latwa walke....opuscic kolejna strefe komfortu...i podjac kolejne wyzwanie...... ale hmmm czy to nie na tym wlasnie polega sens zycia??? zeby wychodzic mu naprzeciw a nie zamykac sie przed swiatem w bezpiecznym ale nudnym jak flaki z olejem schemacie dnia codziennego??.....kurcze no...musze cos z tym zrobic....zadziwiajace do jakich wnioskow moze dojsc czlowiek prowadzac niby zwykly pamietnik odchudzania....coraz bardziej zaczynam rozumiec o co chodzi w tym calym procesie....w tym, ze szczuple cialo to tylko skutek uboczny....bo jakby nie patrzec, na dzien dzisiejszy bardziej intryguje mnie to co sie dzieje ze mna od srodka...i bynajmniej nie mam tutaj mysli zmian w procesach metabolicznych mojego organizmu ;)  zaczynam otwierac sie jakby sama przed soba.....juz nie mydle sama sobie oczu, obwiniajac za wszystkie niepowodzenia swiat wokol....zauwazam swoje niedociagniecia i nabieram do nich dystansu...a przynjamniej probuje...z roznym skutkiem....ale probuje....staram sie tez nie przeginac i w druga strone....nie wyolbrzymiac blahych problemow i drobnych niepowodzen....kazdy z nas przeciez popelnia bledy...wazne, aby wyciagnac z nich odpowiednie wnioski i isc naprzod nie ogladajac sie za siebie....no bo i po co??? kazdy dzien to kolejna szansa na kolejny krok w przod....tylko od nas zalezy czy bedzie to krok siedmiomilowy czy raczej jeden z tych ledwo zauwazalnych....a moze dzien dzisiejszy okaze sie tym, kiedy trzeba na chwile jedna, malutka sie zatrzymac ??? spojrzec w glab siebie i dokonac swoistego rachunku sumienia??? pomyslec czy aby napewno droga, ktora wybralam jest sluszna??? a co jezeli nie??? wtedy trzeba wziac gleboki oddech....i isc dalej.....tyle ze w innym kierunku....byle nie w tyl...

ja po dzisiejszym poranku postanawiam pozostac na swoim szlaku....opuscic swoja strefe komfortu....bezpiecznej codziennosci i dac z siebie wiecej....przekroczyc ten mur, ktory sama przed soba postawilam i pokazac sobie, ze potrafie.... a swoim dzieciom, ze w zyciu mozna osiagnac naprawde wszystko....ze wystarczy przeciez tylko chciec....bardzo mocno chciec....i troche sie przylozyc....:) .

19 czerwca 2014 , Skomentuj

30.05.2014

1.5 kg w tydzien to zacny wynik....szkoda tylko, ze na plusie.....winna jak zwykle czekolada....a raczej moja niepochamowana na nia chec....kupilam, z zamyslem zjedzenia po dzisiejszym wazeniu....- w piatki zawsze robie sobie taki dzien odpustu, zeby nie zwariowac....- ale wczorajszy pomysl, nie nalezy do tych kryjacych sie pod kategoria najlepsze....jako, ze czekolada juz kupiona....no to moze by tak kosteczke??? a jak poszla kosteczka to i druga...i trzecia tez....i o ile w 3 kosteczkach raz na tydzien nie ma wedlug mnie nic zlego...to juz w calej tabliczce popchanej lodami i wszystkim co mi w rece wpadlo siedzi juz sam diabel.....;) ale jako, ze wczoraj byl u mnie piatek to dzis mam na co zasluzylam....

26 maja 2014 , Skomentuj

no i stalo sie....29 wiosen za mna.....ile przede mna...kto wie???? czuje, ze ten ostatni rok przed pojawieniem sie 3 z przodu, bedzie rokiem szczegolnym....nie planuje wygrac w totka, w ktorego de facto nie grywam nawet od czasu do czasu....nie planuje wakacji w tropikach....ani tym bardziej, podejmowania jakicholwiek mega waznych oraz zobowiazujacych decyzji zyciowych....zamierzam za to, z calego serca cieszyc sie kazda chwila i szansa podarowana przez los......czas tak szybko ucieka, ze ledwo go starcza na docenienie rzeczy waznych....tych malenkich okruszkow, ktore daja nam radosc na codzien oraz sile do walki, w chwilach trudniejszych........i wlasnie tych okruchow szczescia w dniu swojego swieta uzbieralam zapas na caly rok nastepny....zostalam obdarowana naprawde hojnie....grupa ludzi, ktora postanowila podarowac mi cos co ma najcenniejszego - swoj czas - okazala sie calkiem spora....rozpoczynajac od mojej "przyszlej, niedoszlej" jak ja nazywam tesciowej,  ktora specjalnie dla mnie postanowila zrobic swoj pierwszy w zyciu tort.....wysmienity tort.....;) poprzez dzieci, ktore zrobily dla mnie najpiekniejsza kartke urodzinowa ever .....cala mase znajomych piszacych zyczenia na facebookowej scianie -  doceniam, kazde slowo...kazde uderzenie w klawiature znaczy, ze komus sie chcialo...-bo przeciez moglo sie nie chciec-....i o mnie pomyslal....nie wazne, czy pamietal czy przypomnial mu fb....wazne, ze napisal....; dane bylo mi rowniez posmakowac przespysznego chleba domowego wypieku - najoryginalniejszy prezent jaki w zyciu dostalam...najwieksza niespodzianke (taka prawdziwa, o ktorej nawet nie snilam) przygotowala jak zwykle babcia....najwspanialsza w swiecie....dzieki niej bedziemy mogly sie juz niedlugo spotkac...nie przez skype...tylko normalnie...tak po ludzku...przy kawie i ciastku - wcale nie dietetycznym hihih.....dobrego humoru nie zepsul mi nawet ulewny deszcz, ktory towarzyszyl mi w drodze powrotnej z zakupow....zapewne wygladalam dziwacznie, maszerujac z pelnymi  siatami....3 bukietami kupionych na przecenie kwiatow, odgryzajac wcale nie male kawalki z tabliczki ulubionej czekolady (w dniu takim jak ten, nie mogla byc przeciez samotna)....iw zwiazku z ktora pierwsz raz w zyciu nie zamierzam miec wyrzutow sumienia..oraz olbrzymim usmiechem  wymalowanym na twarzy   :) moj Pierworodny za to zwienczyl dzien puenta, ktora sprawila, ze lzy polaly sie ciurkiem...rozmawialismy calkiem powaznie na temat Minikowych umiejetnosci i wiedzy....ze tyyyyle juz potrafi....ze tata nauczyl go tego, szkola tego a youtube tamtego ;)....na pytanie czego nauczylam go ja....odpowiedzial..."jak byc dobrym"......najwiekszy komplement jaki w zyciu otrzymalam...3 slowa, ktore wywolaly u mnie lawine pozytywnych emocji....emocji, ktorymi mam ochote obdarowac caly otaczajacy mnie swiat....kazdego kto stanie na mojej drodze.....mam tylko nadzieje, ze dla wszystkich wystarczy....bo milosc przeciez sie nie dzieli....milosc sie mnozy....a dobro wyslane w swiat wraca do nas podwojnie....trzeba tylko chciec to dobro wokol zauwazyc...otworzyc sie na swiat i ludzi, bo wierze, ze kazdy z nich ma nam  cos do zaoferowania....i to wcale nie jest tak, ze ludziom sie nie chce...ze w dzisiejszym zwariowanym swiecie, kazdy patrzy na siebie...ten dzien uswiadomil mi, ze przynajmniej dla kilku osob na ziemi nie jestem jednostka zupelnie obojetna...za co z calego serca DZIEKUJE raz jeszcze...

8 maja 2014 , Skomentuj

pisalam Wam juz jak bardzo kocham czekolade?? Napewno pisalam ;) smiem nawet twierdzic, ze milosc owa jest jak najbardziej uczuciem odwzajemnionym....ja uwielbiam, kiedy ona jest blisko, samo wspomnienie o tym jak pachnie czy smakuje przyprawia mnie o zawrot glowy, sprawia, ze pragne jak niczego innego na swiecie....ona z kolei bardzo nie lubi sie ze mna rozstawac....kazde nasze spotkanie zaznacza sladem na mej duszy i ciele.... dusza rozpamietuje kazda wspolnie spedzona chwile (zastanawiajac sie czy bylo warto), natomiast cialo w desperackim akcie rozpaczy ( i ku ogromnej radosci wybranki mego serca) postanawia zachowac jej czastke w postaci kolejnej oponki w okolicach mojego pepka....i w takich momentach jak ten wlasnie...zwiazek nasz zwykle przechodzi tzw. kryzys....niezwykle burzliwy jest ten nasz niekonczacy sie romans....ale jak to w relacjach tego typu bywa...najprzyjemniejszy jest moment, kiedy decyduje sie z nia pogodzic (Ona zawsze cierpliwie czeka na ta chwile, ukradkiem tylko....zupelnie mimochodem zaznaczajac swoja obecnosc, gdziekolwiek sie nie rusze)....i dzis wlasnie jest dzien, w ktorym bije sie z myslami i sprzecznymi uczuciami....przeciez nie dalej jak kilka dni temu dobiegl konca naprawde namietny weekend...praktycznie sie nie rozstawalysmy....siejac ogolne zgorszenie...szukalam tylko okazji, zeby sie do niej dobrac....a ze okazja trafiala sie co krok to widac po mnie teraz golym okiem ;) mimo to mam przeolbrzymia chec na kolejne spotkanie....tym bardziej, ze wiem, iz jest na wyciagniecie reki....mruga do mnie znaczaco...za kazdym razem kiedy otwieram szafke...ale nie moge przeciez dac sie jej owinac wokol paluszka (kosteczki?)...lubie dominowac w tym zwiazku...to, ze czasami dam sie poniesc chwili, nie oznacza od razu ze stalam sie ulegla....rownowaga nie moze zostac zachwiana....bo jesli zaczne dzialac pod wplywem kazdego takiego impulsu....to jaka bedziemy mialy przyjemnosc z kazdego kolejnego godzenia??? Przeciez od dawna wiadomo, ze najlepiej smakuje owoc zakazany...a takowe dawkowac trzeba baaardzo ostroznie....takze ten teges...w imie milosci dzis stawiam na wstrzemiezliwosc....przeciez jak kocha to poczeka co nie????