Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
:((((((((((((((((


Jest stres i napięcie to jest utrata wagi, a teraz nie ma nic, nie ma pracy, nuda i ważę  5 kilo więcej. Nie chcę się ważyć ani mierzyć. Przed chwilą wzięłam miarę i przybyło mi tu i ówdzie co najmniej po 5 centymetrów (zależy gdzie). A zaczęłam chodzić na basen(po 3 razy w tygodniu), ale jednocześnie zaczęłam więcej jeść:( Jest mi znowu znowu znowu źle. Powiedziałam sobie że zrobię wszystko, ale nie wrócę do otyłości i wszystkiego co jest z tym związane. To jest efekt jojo. To jest właśnie efekt jojo. Na dodatek kebaby o 3, 4, 5 ,6 rano i tłuszczyk murowany. A moja waga ma zepsute baterie...może i dobrze:) Ale jak ważę się u mamy to wtedy dostaje załamania nerwowego. Mam chore nogi, żyły nawet na udach mi wychodzą. Do wszystkich lasek: nawet jeśli macie grube tyłki, brzuchy i inne, to n igdy nie będziecie mieć takich dziwnych nóg jak ja. Wszystko gromadzi się w udach, celulit nawet na łydkach. Musiałabym ćwiczyć intensywnie 5 razy w tygodniu by wyglądały lepiej i do tego ścisła dieta. Ma się jakieś jebane skłonności i nawet jeśłi będziesz się starać to gówno i tak powraca. Zastanawiam się co teraz robić? Pływam, wracam z basenu rowerem lub rolkami....jestem aktywna....ale to i tak nic. Przestać jeść trudno i w ogóle trudno. Muszę się zmierzyć z samą sobą i pokazać że potrafię, w końcu lubię wyzwania, ale czy za szybko nie wymiękam jeśli chodzi właśnie o tą sferę niejedzenia?Hi hi hi. Dobra. Od dzisiaj zaczynam notować co jem i co robię. A jutro kupię baterie do wagi albo zważę się u mamusi i zaczynam walkę. Ja ciągle z czymś walczę. Nie jestem z siebie zadowolona. Nie mam pracy i może to mnie przygnębia i powoduje że zaspokojenie znajduje gdzie indziej? Oprócz tego że muszę walczyć ze swoim wyglądem, walczę z beznadziejnością. Powoli zaczynam zmieniać tryb żywienia. Powoli, bo jak zacznę z grubej rury to i tak skończe.