Nie do końca jestem z siebie zadowolona. Niby dietowo było wszystko ok, ale na dobranoc wypiłam lampkę białego wina. Bardzo głupio do tego. Wieczorem mój cudowny mężczyzna zaczął mnie namawiać, żeby otworzyć pysznego rieslinga. Oczywiście byłam twarda, powiedziałam, że za 5 kilo i poszłam, mając zamiar uciąć wszelkie dyskusje na ten temat, pod prysznic. Mimochodem rzuciłam, że mogę wskoczyć na wagę i jak pokaże 66 kg, to możemy się napić:). Oczywiście powiedziałam tak, żeby już na pewno się tego wina nie napić, no bo w końcu to dopiero drugi dzień odchudzania, a 67 to ja ważę rano i bez majtek. Weszłam na tę wagę a tam... 66 kg! No nie miałam już jak się z tego wymanewrować:). To było wskazanie z wieczora i w dodatku utrzymało się do rana, więc zmieniam na pasku, chociaż miałam zamiar ważyć się i aktualizować pomiary tylko we wtorki:). Od ćwiczeń wczoraj odpoczywałam, bo czułam, że mięśnie potrzebują odpoczynku. Dziś już zaliczone. Mogę się wyluzować, bo już 3 razy były w tym tygodniu, ale postaram się nie odpuszczać:).
blueberryrose
30 maja 2014, 10:05Ta lampka wina to nagroda za pierwszy stracony kilogram! :D
kontrasputnik
30 maja 2014, 11:52Chyba muszę tak o tym myśleć:).