Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Święta, święta i powrót do rzeczywistości


Święta, święta i po... można by rzec. Jeszcze ostatnie wspólne śniadanie, pojedyncze życzenia od spóźnionych osób i masa niezjedzonych pierogów i ciast w lodówce. Chwila oddechu. Bo ten drugi dzień Świąt taki jest. Było biało, był śnieg, był klimat, rodzina przy stole i dźwięki kolęd. My ładnie ubrani życzyliśmy sobie wszyscy zdrowia, szczęścia i pieniędzy. Dzisiaj budzimy się rano mam nadzieję zdrowsi, szczęśliwsi i bogatsi, przynajmniej o kolejne doświadczenia, głęboko oddychając tym ostatnim dniem Świąt, już bez śniegu. Zjemy jeszcze coś dobrego, zadzwonimy do kogoś bliskiego, pójdziemy na spacer, a później otulimy się ciepłym kocem, by wieczorem głośno stwierdzić, że to już po. Tyle pracy, tyle przygotowań, tyle serca. A od jutra znowu to samo. Znowu praca- dom, praca- dom, praca- dom i to wieczne "jak mi się nie chce". I kolejne święta za rok, a rok w tym wypadku to cała wieczność. Mam tylko nadzieję, że świat już na stałe wrócił na swoje miejsce i w tym roku da nam również tak upalne lato. I, że jeszcze sypnie śniegiem, tak na przykład na Sylwestra. Bo przecież Nowy Rok przed nami. Kolejne życzenia. Znowu między jednym buziakiem w policzek, a drugim będziemy życzyć sobie zdrowia, szczęścia i pieniędzy. Ale dzisiaj cieszmy się jeszcze świętami, tym ostatnim dniem, tym strzępkiem wczoraj, spokojnym i cichym wieczorem. Nie narzekajmy na jutro. Bo czy tego chcemy, czy nie jutro i tak nadejdzie. Sprawmy więc by przyniosło ze sobą kilka niespodzianek i wiele uśmiechów, mimo tego, że pobudka o 5:00. Bo kto tak jak ja wstaje jutro do pracy? A kto ma jeszcze wolne? 

Totalnie rozleniwiona, nie robiąc nic przez cały dzień, próbuję przekonać sama siebie, że leżenie, czytanie i jedzenie wcale nie jest fajne i dobrze będzie ruszyć się w końcu z domu, do pracy, do ludzi. To tylko kilka dni i później znowu wolne. Cudownego dnia Wam zatem życzę! Tego jutrzejszego i piątkowego też! Bo Święta mam nadzieję były cudowne. Tylko roztopiły się, uciekły, zniknęły, jak ten leżący dwa dni temu śnieg. Przynajmniej u mnie.