Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
W deszczu i pod wiatr...


Bo generalnie każdy biały człowiek w dzień taki,  jakim pogodowo była sobota i niedziela, kiedy czuje że musi dać upust emocjom, to wybrałby się na basen, albo na tę wybraną siłownię. Ale nie ja. Mama powtarzała, że jestem tak zakręcona, że „na złość tacie nasram w gacie”. Co z resztą faktycznie w swoim życiu uczyniłam, z tym że nie aż tak ciężkiego kalibru bronią walczyłam, po prostu lejąc w majtki i rajstopy na środku przedpokoju gapiłam się bezczelnie ojcu w oczy. Ale wtedy miałam 5 lat. Teraz mam znacznie więcej i takie obrazki powinny zniknąć na zawsze z mojego życia. A zatem mając od dziecka tendencję do nieracjonalnych zachowań, na złość wadze - po piątkowym ważeniu trudno mi się dziwić że nie darzę jej sympatią, postanowiłam wyżyć się fizycznie i udać się z kijami w miasto. Widziałam że wieje, ale co tam, nie straszne nam sztormy. Wyposażona jak należy, podążyłam wypożyczyć sobie psa, co by sama po ciemku po parku nie latać. Pies wagi ciężkiej, do tego potrafiący zapewnić poczucie bezpieczeństwa swoim psim zachowaniem przewodnika stada, pomaszerował wraz ze mną zdobywać bezkresne tereny, lokalnie zgodnie z planem zagospodarowania, nazwane parkiem.

Tam gdzie mieszkam jest taki duży obszar, którego nazywanie parkiem jest dużym nadużyciem, gdyż poza nielicznymi drzewami posiada w większości puste przestrzenie. I w tych pustych przestrzeniach, w dzień taki jakim była sobota, wiatr osiąga siłę nieporównywanie większą niż na terenie zabudowanego blokami osiedla mieszkaniowego. A zatem ja i pies rasy ciężkiej szarpani porywami wiatru, niczym po stepie szerokim, chodziliśmy wokół tak zwanego parku. Początkowo prowadzałam psa na smyczy, próbując nie gubić rytmu jednocześnie gubiąc przeklęte kilogramy, jednakże wówczas poza wiatrem szarpał mnie również pies. Do tego doszedł mżący deszczyk, który z makijażu na mojej twarzy zrobił coś na kształt maski klowna, ale kto by się tym przejmował. Jako pomysłowy Dobromir, obrałam taki kurs, żeby z reguły posiadać wiatr w plecy - od czasu do czasu tylko łapiąc zawietrzną. Amatorów przechadzek ze swoją zwierzyną w taką pogodę było niewielu, a ci nieliczni którzy jednak wypełźli z domów, zmykali pokurczeni czym prędzej z powrotem.  Podjęłam zatem  męską decyzję, że nie będzie mnie dłużej czworonóg szarpał i czworonoga zwolniłam z czerwonej uwięzi. Pies wyraził swoje zadowolenie głośnym szczekiem i galopem w ciemność. Pognałabym za nim ale adidasy i błoto nie bardzo mi współgrały, toteż trasę mojej wędrówki nadal wytyczały chodniki. Od czasu do czasu pogwizdywałam przywołując do siebie  stworzenie zapewniające mi złudne poczucie bezpieczeństwa. Pies łaskawie wynurzał się z ciemności, myśląc zapewne, co ta idiotka ode mnie chce skoro nic nie chce tylko tak sobie woła, a następnie udawał się abarot w swoje rejony. Prawdopodobnie nasz rajd trwałby o wiele dłużej, gdyby w pewnym momencie w oddali nie zamigotała mi biała zwierzyna, która koniec końców okazała się całkiem sporym labradorem. Zaczęłam nawoływać towarzyszące mi zwierzę, jednakże nie miało to już większego sensu, gdyż czarna kula pędziła w stronę białej plamy na horyzoncie. Cóż było robić, wyjścia były dwa: udawać że nie znam tego psa i pierwszy raz na oczy go widzę lub próbować ratować sytuację. Wybrałam ratunek i popędziłam co sił w nogach, wymachując na dwie strony przypiętymi do rąk kijami. Nie było czasu ich odpinać, gdyż te sekundy mogły zaważyć na tym, czy na naszych oczach rozegra się dramat. Biała i czarna postać zatrzymały się w odległości około 5 metrów od siebie i rozpoczęły koncert na warkoty. Ja biegłam co sił w nogach, wiedząc czego mogę się spodziewać. W chwili gdy dobiegałam do psów, mój towarzysz właśnie rzucał się na labradora, a ja z tymi kijami na nich. Kątem oka widziałam jak właściciel próbuje złapać labradora za obrożę, a ja nie mając możliwości chwytnych z powodu zapięć od wyżej wspomnianych kijków, zaczęłam uskuteczniać dziwny taniec, próbując odegnać psy od siebie kijami. Prawdopodobnie wyglądałam jak pół wariatka, a pół czarownica lecz nie zastanawiałam się nad tym do czasu kiedy moje adidasy i błoto wpadły w rezonans i sprowadziły mnie wspólnymi siłami do siadu płaskiego. Właścicielowi białego udało się złapać swojego przyjaciela i odciągnąć, natomiast mój towarzysz zainteresował się na chwilę tym głośnym klapnięciem, które uskuteczniłam i pozwolił oddalić się konkurencji. Facet  po tych widokach pewnie ma nocne koszmary, mąż mój i potomaki, po moim powrocie do domu, kiedy upewnili się, że mój stan nie wynika z jakiegoś koszmarnego wypadku komunikacyjnego, mieli niezły ubaw, a  ja miałam wszystkie ciuchy do prania, poharataną dumę no i odwłok do dzisiaj boli.

Tak się kończą głupie pomysły i robienie na złość wadze.

  • sylwka82

    sylwka82

    15 grudnia 2015, 07:52

    Normalnie z życia wzięte,ja kiedys na spacerze z psem (owczarek niemiecki) wyladowalam na 4 literach przez policjantem , ktory przeswiecil latarka w oczy mojego psiska ten sie zerwal i takim to sposobem leżałam jak długa...kabaret

    • Lachesis

      Lachesis

      15 grudnia 2015, 08:39

      Te owczarki coś w sobie mają :-)

  • basik1803

    basik1803

    15 grudnia 2015, 00:30

    Wspaniale się Ciebie czyta ;-)

    • Lachesis

      Lachesis

      15 grudnia 2015, 07:16

      Dziękuję, to miłe :-)