Trzymam się. Co prawda zjadłam dzisiaj tylko śniadanie, dość spore, bo i płatki i jogurt i owoce, ale potem jakoś.. zapomniałam, że trzeba się posilać. Najzwyczajniej w świecie fizycznie nie miałam czasu, a głód chyba się obraził i nie dał o sobie znać.
Bieganie nie wyszło, bo leje bez przerwy, za to brzuszki poszły całkiem ładnie. Zaczynam spokojnie- 30 rano i 30 wieczorem, potem taka sama seria ćwiczeń na dolne partie brzucha. Nie ukrywajmy, sportsmenką nie jestem, a chodzić połamanym to nie sztuka. Co trzy dni będę dodawać dziesięć, taki przynajmniej mam zamiar. I pomyśleć, że jeszcze trzy lata temu byłam w drużynie koszykarskiej! Jak ja znosiłam te treningi, nie mam pojęcia. (szczupła nie byłam, szczuplejsza niż teraz, ale bez przesadyzmu).
Zapomniałam ile radości daje aktywność fizyczna, na szczęście od czego ma się przyjaciół! Była towarzyszka niedoli podesłała mi filmiki i zdjęcia z treningów. Wyglądam jak burak, okropne włosy, rumieńce, ale burak szczęśliwy. I chcę to znowu poczuć, a nie oddychać jak stulatka kiedy wchodzę na czwarte piętro.
Waga stoi, ale to żadne zaskoczenie.
Za to jedzenie mi się śni. Namiętnie.
diamond19
23 września 2013, 21:55No właśnie muszę coś zrobić z tym wszystkim. Muszę znaleźć kogoś do słuchania :P Może faktycznie jak nie pomoże pójdę do psychologa. Co do zaręczyn to nie wiem ale już bym chciała.
Zmotywowana88
23 września 2013, 21:46Trochę cierpliwości, a waga ruszy !! powodzenia :)