Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Jaka jestem gruba i głupia


Boże, jaka jestem gruba! Gruba tak, jak nigdy wcześniej:( Nie mieszczę się w swoją ulubioną bluzkę. Tzn. mieszczę, ale jaki mam wielki bandzioch! Jak ja się mogłam tak zapuścić, jak ja mogę w tym trwać nadal?! Jestem jakaś opętana, nie potrafię nie wpierdalać wszystkiego jak leci, zwłaszcza słodyczy. Co ja dziś zrobiłam? Zjadłam kanapkę z szynką, a zaraz po niej cukierka i bułkę słodką. Wielką drożdżówkę z mega ilością kruszonki. A to jeden z lżejszych moich wyskoków. Wyskoków? Jakich wyskoków?! U mnie to jest na porządku dziennym, takie śmieciowe żarcie, które trafia do mojego żołądka, do całego organizmu. Zamienia się w te paskudne fałdy na moim ciele. Jestem tym, co jem, jak najbardziej. Chodzącą kupą tłuszczu.
Boże, jaka jestem głupia! Nie potrafię przestać spadać, coraz niżej i niżej. Myślę, że dno jest blisko. A może powinnam myśleć, że już je osiągnęłam? Powinnam, przynajmniej byłoby się od czego odbić. Kilka lat temu, gdyby mi ktoś powiedział, że będę tyle ważyć, to bym mu nie uwierzyła. A dziś? Dziś patrzę w lustro z obrzydzeniem, po czym za kilka sekund jestem w kuchni i wpieprzam ciastka bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Coś jest ze mną mocno nie tak. To jest jak uzależnienie. Może to jest właśnie uzależnienie? Wiem, że nie mogę, a jednak jem. Co się musi stać, żebym ochłonęła i by dotarło do mnie moje zachowanie? Czasem marzę o anoreksji. Choroba, która wyleczyłaby mnie z innej choroby. Na szczęście jeszcze nie upadłam tak nisko, żeby naprawdę jej chcieć. Za dużo się naczytałam i napatrzyłam. Ale czym ja się różnię od takiej anorektyczki? Przecież z moją psychiką też jest źle. Też myślę obsesyjnie o żarciu, ale w tę drugą stronę. A później nienawidzę siebie. Tak samo jak ona. Patrzę na odbicie i nienawidzę go.
Zmarnowałam sobie całe wakacje przez swoją wagę, swój wygląd. Psuje mi się związek, bo nie potrafię się wyluzować w łóżku. Non stop myślę o tym, że w tej czy innej pozycji mój brzuch się trzęsie, zwisa, albo, że obejmuje go chłopak. Moje życie towarzyskie leci na pysk, bo nie idę na imprezę-we wszystkim źle wyglądam. Mój ojciec non stop mi dogaduje, moja mama też, na szczęście ona nie złośliwie. Czuję się jak wyrzutek, który nikomu się nie podoba i unieszczęśliwia połowę świata swoim wyglądem. Osobą, którą najbardziej unieszczęśliwiam jestem ja sama. I ja sama jestem powodem tego nieszczęścia. Wiem to wszystko i nie potrafię zmienić swojego zachowania. A moje życie to bujanie w obłokach i wiecznych marzeniach, że kiedyś coś się zmieni w moim myśleniu, że uda się osiągnąć to, o czym marzę od dobrych kilku lat i że stanę się "dziewczyną z okładki".
Gdzie znaleźć siłę do walki z samą sobą? Jak zrobić pierwszy prawdziwy krok w odchudzanie? Taki, by już do końca wytrwać w swoich zmaganiach? Skąd czerpać siłę?
Mam tyle pytań, na wiele brak odpowiedzi. Czy kiedykolwiek uda mi się uporać ze sobą?
  • updown

    updown

    22 września 2013, 23:50

    Kocghana ja też przez to przechodziłam. Kiedyś na wadze moim oczom ukazało sie 94 kg!!! Pomyślałam , ze jak tak dalej pójdzie to dobiję 100...Ale wyszłam z tego, wciaz nie jest idealnie, ale wiem, że tak kiedy bedzie:)Wystarczy, ze uwierzysz w siebie:) Stań przed lustrem naga i powiedz sobie: ok, jest źle, ale kocham swoje ciało i zrobię wszystko by było piękniejsze.Najpierw musisz się z tym pogodzić a naajwi,,ekszym wrogiem jest niecierpliwość. Jeśli chodzi o obecna sytuację, to może porozmawiaj z chłopakie i zapytaj czy myu przeszkadza to, że przytyłaś...Może wcale tak nie jest. Jeśli ciezko Ci rzucic słodycze to może zacznij więcej ćwiczyć, znajdz ulubioną dyscyplinę? Dla mnie ćwiczenia były strzałem w dziesiątkę. Nie odmawiałam sobie słodyczy, jadałam domowe obiady, ale codziennie cwiczyłam, nie napychałam się przed snem i cm ładnie poleciały w doł, choć waga niekoniecznie. I teraz zaczełam wierzyć w to, że rzeczywiscie waga nie odzwierciedla wygladu;) Pozdrawiam i rooooozchmurz się:* (dziękuję za gratulacje;))