Ach... Mam dziś tak cudny nastrój, że aż mi się zachciało coś napisać. Ja to nazywam "stanem skowronkowym" i absolutnie uwielbiam w niego wpadać. Chce mi się śmiać, tańczyć i skakać do góry z radości. Powód? Nic konkretnego. Po prostu czasem tak się dzieje, że kilka drobiazgów jest człowieka w stanie wprowadzić w prawdziwą euforię. Co prawda zazwyczaj ten sam człowiek w wyniku nieco mniej przyjaznych drobiazgów wpada w otchłań rozpaczy, ale cóż... coś za coś.
Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że pesymizm życiowy, to nie jest kwestia usposobienia, jak niektórzy (pesymiści) twierdzą, ale po prostu nastawienia do świata. Czasem wystarczy, że tak powiem wyjść z siebie i stanąć obok, a świat od razu wygląda inaczej. Czy nie jest tak, że człowiek zadręcza się przede wszystkim własnymi wyobrażeniami na temat faktów, a nie samymi faktami? Więc dobra rada dla wszystkich malkontentów: nie myślcie za dużo, tylko po prostu żyjcie.
orchidea24
11 maja 2010, 22:06ja osobiście wolę optymizm życiowy - pesymizm nie wnosi nic pozytywnego - więc po co zawracać nim sobie głowę :D