Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Kiedyś byłam chudziną. Mogłam jeść co mi się podoba w dowolnych ilościach, a waga ani drgnęła. Myślałam, że tak już będzie zawsze. Ale najwidoczniej to prawda, że po 20 roku życia utrzymanie szczupłej sylwetki zaczyna się robić coraz trudniejsze. Nigdy wcześniej się nie odchudzałam, ale 74 kg (BMI prawie 25!), "puciate" fotki z imprez i wałki tłuszczu na brzuchu, które widać już gołym okiem przekonały mnie, że najwyższa pora wziąć się za siebie.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 32383
Komentarzy: 53
Założony: 19 lutego 2009
Ostatni wpis: 6 kwietnia 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
LuluPodMostem

kobieta, 38 lat, Warszawa

174 cm, 69.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 kwietnia 2014 , Komentarze (2)

Kiedy patrzę na swój poprzedni wpis sprzed prawie 3 lat, to mi wstyd. Człowiek nigdy nie pamięta o podstawowej maksymie: "nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej". A teraz jest naprawdę kiepsko. Z 59kg w najlepszym okresie, przez 63kg w dniu ślubu dotarłam aż do 70kg teraz (Niedawno było nawet 74kg, czyli wyjściowa waga sprzed 5 lat). Przez dwa lata małżeństwa spasłam się jak świnia. I wiem nawet dlaczego. 

Mylą się ci, którzy uważają, że jak kobieta złapie męża, to już nie musi się wysilać. Ja bardzo chciałam się wysilać, tylko zwyczajnie nie miałam na to czasu. Obowiązki spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Jakże cudowne było życie pod dachem rodziców, gdzie jedyne, co musiałam robić, to sprzątnąć swój pokój raz na jakiś czas... Obiadki same się gotowały, zakupy w magiczny sposób lądowały w lodówce, pranie się robiło i rozwieszało, a rachunki płaciły się bez mojego udziału. Nie było także papierkologii bankowo-kredytowej, nie było notariuszy i umów deweloperskich, nie było negocjowania wpisów, szukania ekip wykończeniowych i miliona innych rzeczy, które teraz są. I tak się rozpychają w mojej głowie, że nie ma już miejsca na myślenie o jedzeniu, planowanie składników posiłków, ich ilości, a przede wszystkim regularnych godzin.

I z tego właśnie powodu mój tyłek znów jest wielki. Wczoraj zrobiłam przegląd szafy (przy okazji rozwaliłam zamek w starych spodniach, które bezskutecznie próbowałam wcisnąć na zad) i z przerażeniem stwierdziłam, że 60% to szmaty do wywalenia, 20% to paskudne wory, w których chodzę, żeby ukryć brzuch, a pozostałe 20% to obcisłe kiecki i bluzeczki z czasów dobrobytu, których nie miałam na sobie od podróży poślubnej. Marzę o tym, by znów je włożyć i żeby kupić nowe ubrania... Tylko jaki jest sens robić to teraz, kiedy jestem gruba? Mam dość. Od dziś (a dokładniej od przedwczoraj) zaczynam się zmieniać na lepsze. Skoro raz się udało, uda się znowu.

14 maja 2011 , Komentarze (1)

Ech... Od wielu miesięcy powtarzam sobie, że muszę się za siebie wziąć i nic nie robię. Nie wiem skąd ja wzięłam motywację, żeby schudnąć te 14 kg przed dwoma laty... Teraz ni cholery nie mogę jej z powrotem przywołać. Efekty mojego braku dyscypliny widzę każdego dnia stojąc przed lustrem. Ludzie mówią "nie, nie- co ty gadasz jesteś szczupła, nic nie przytyłaś", ale JA WIDZĘ. Myślę, że oni nie widzą dlatego, że maskują mnie trochę ubrania, a może mówią tak z grzeczności... Mniejsza o to. Kiedy mówię, że widzę, to nie kokietuję, tylko WIDZĘ. A teraz mam na to namacalne dowody. Oto rozmiar spustoszenia, które dokonało się w ciągu kilku miesięcy:

Było:/Jest:
biust: 85cm/85 cm
biodra: 94cm/97cm-----> 3 cm przyrostu
talia: 65cm/70cm------> 5 cm przyrostu (Koszmar!)
udo: 54cm/59 cm-----> 5 cm przyrostu (ech...)
biceps: 24cm/25cm---->1 cm przyrostu
łydka: 35cm/36 cm----> 1cm przyrostu

WAGA: 60kg/66kg----> 6 kg przyrostu!

Jedyne, co nie urosło to to, co urosnąć właśnie powinno, czyli mini-biust. Najbardziej przejmuję się talią. I standardowo dolną połową ciała, która u mnie tyje zawsze najbardziej. Zrobiłam te pomiary, zapisałam je tutaj nie ukrywając ani jednego cm, bezwstydnie wybebeszyłam swoje kompleksy... może to pozwoli mi wreszcie się zmobilizować. Ktoś powie "co to jest 6 kg? To przecież nic". Otóż dla mnie to dużo. Chcę czuć się atrakcyjna i być w pełni zadowolona ze swojego ciała. Tak było przy wadze 60 kg i ówczesnych wymiarach. Teraz tak nie jest. Moja idealna linia robi się niebezpiecznie zaokrąglona. Widzę i czuję jak zamieniam się w prosiaczka.

Koniec z tym. Od jutra zaczynam walkę na poważnie. 

17 listopada 2010 , Komentarze (2)

... i przytyłam ok 3 kilogramy. A to dlatego, że coraz częściej i coraz bardziej lekceważyłam zasady. I myślę, że czas powiedzieć "dość", bo jak tak dalej pójdzie to wróci wszystko, co zrzuciłam i znów będę tłustą lochą. Jutro rano wejdę na wagę i sprawdzę rozmiar spustoszenia, a potem wezmę centymetr w łapę i sprawdzę rozmiar jeszcze większego spustoszenia, które poczyniłam przez brak samodyscypliny. A potem z ciężkim sercem zmienię paseczek z 60 kg na prawdopodobnie 63 i zacznę walczyć na nowo. Tym razem nie poprzestanie na połowicznym celu. Tym razem dobiję do 57 kg. Ha!

A tak w ogóle to oto jest właśnie droga, która prowadzi do zguby, tudzież utrudnia zwycięstwo. Brak samodyscypliny, który kaprysi i wybiera "tej zasady się trzymam, a tej już troszkę mniej, bo to zbyt męczące, tutaj troszkę się poodchudzam, ale tam już mogę nieco przystopować, coby nie przesadzić" itd, itp. Mój Misiek np. w ciągu pół roku schudł 10 kilo, a nie ma skłonności do tycia (za to ma ok 25 kg nadwagi). 10 kilo można zrzucić w 2 miesiące. Gdyby się stosował do zasad rzeczywiście, a nie wybiórczo, bądź w sposób naciągany już dawno osiągnąłby wagę idealną. Ale ludzie tego nie rozumieją i myślą, że można osiągnąć coś bez wysiłku.

Ja wiem, że nie można, a więc oto wracam by podjąć wysiłek!

22 sierpnia 2010 , Skomentuj

Wczoraj byłam z moim Misiakiem na imprezce u znajomych w nowym mieszkanku i było suuuuperowo. Za niecały miesiąc biorą ślub, a ja jestem świadkową :-) Strasznie fajna sprawa. I szykuje się dużo miłych chwil. Najpierw wyjazd panieński nad morze z dziewczynami, potem wieczór panieński, ślubik, wesele i poprawiny na działeczce, hehe. Zazdroszczę im troszkę, że wchodzą w nowy rozdział życia i budują sobie od podstaw swoją własną rodzinkę. Ale w sumie ja sama nie jestem na to jeszcze gotowa. Narazie jest mi dobrze tak, jak jest. Z resztą sama też w pewnym sensie wchodzę w nowy rozdział. We wrześniu obrona pracy i do roboty... Może firmę założę z Misiakiem, albo z koleżanką... i będę robić karierę hehe.

PS. Muszę szybko znaleźć kieckę na ten ślub!

1 sierpnia 2010 , Skomentuj

Nie jest dobrze. Przynajmniej pod względem wagowym. Bo pod każdym innym całkiem- całkiem ;-)

 

Rozleniwiłam się i rozmemłałam. Od dawien dawna nie ćwiczę i objadam się po 18. Czasem nawet tuż przed północą, a to już jest zbrodnia nie do wybaczenia. I to nie, że raz na tydzień. Prawie codziennie! I w ogóle za dużo i za tłusto jem. No i efekty widać gołym okiem.

 

Ale dziś, dokładnie rzecz ujmując przed 5 minutami moje najgorsze przypuszczenia potwierdziły się- 4 kilo więcej! Nie wchodziłam na wagę od maja, ale widziałam, że zaczyna być nie halo, bo to po prostu czuć. Tak. Czuję fizycznie, że tyję. Co prawda wiem, że nie powinnam się ważyć wieczorem, bo wyniki są niemiarodajne. No, ale o ile może być mniej jutro rano- kilogram? To i tak 3 kilo nadprogramowe.

 

I ja dokładnie wiem, czemu tak jest. Bo spoczęłam jak to się mówi na laurach. Schudłam 14 kg, a że zaczęłam już wyglądać zadowalająco to na pozostałe 3 kg machnęłam ręką. I powoli, bo powoli, ale jednak zaczęłam na zbyt dużo sobie pozwalać...

 

Tak dłużej być nie może! Na początku września jestem świadkową na ślubie przyjaciółki i do tego czasu muszę wyglądać zjawiskowo! Może nie uda mi się dociągnąć do 57 kg, ale chociaż zrzucę to, co mi przybyło przez moje paskudne lenistwo.

 

Na nowo rozpoczynam walkę! Ha!  

11 maja 2010 , Komentarze (1)

Ach... Mam dziś tak cudny nastrój, że aż mi się zachciało coś napisać. Ja to nazywam "stanem skowronkowym" i absolutnie uwielbiam w niego wpadać. Chce mi się śmiać, tańczyć i skakać do góry z radości. Powód? Nic konkretnego. Po prostu czasem tak się dzieje, że kilka drobiazgów jest człowieka w stanie wprowadzić w prawdziwą euforię. Co prawda zazwyczaj ten sam człowiek w wyniku nieco mniej przyjaznych drobiazgów wpada w otchłań rozpaczy, ale cóż... coś za coś.

 

Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że pesymizm życiowy, to nie jest kwestia usposobienia, jak niektórzy (pesymiści) twierdzą, ale po prostu nastawienia do świata. Czasem wystarczy, że tak powiem wyjść z siebie i stanąć obok, a świat od razu wygląda inaczej. Czy nie jest tak, że człowiek zadręcza się przede wszystkim własnymi wyobrażeniami na temat faktów, a nie samymi faktami? Więc dobra rada dla wszystkich malkontentów: nie myślcie za dużo, tylko po prostu żyjcie.

10 maja 2010 , Komentarze (2)

Doszłam ostatnio do wniosku, że jednak wcale nie chcę kończyć studiów. Siedzę sobie teraz przed kompem i myślę, że oto moje życie kończy się. A przynajmniej ten najwspanialszy, najluźniejszy, najbardziej "róbta co chceta" okres. I bardzo mi z tego powodu niefajnie. Wczoraj dowiedziałam się o balu dla V roku, czyli tzw. staruchów. To już za niecały miesiąc. Najpierw się strrraszliwie ucieszyłam. Stroje wieczorowe, elegancki lokal, pełna kulturka, te sprawy. A potem wpadłam w panikę. Więc to już naprawdę koniec... Koniec! Organizują nam nawet imprezę pożegnalną z litości. A niech mają biedne prawie- ex- studenciaki. W końcu to ostatnia okazja, żeby się mogli troszkę zabawić, bo potem to już tylko praca, dzieci, wnuki i grobowa deska. Aaaaa! 

 

A ostatnio w ogóle mam pecha. Wszystko przypomina mi o straszliwej kwestii przemijania, upływającego czasu i w ogóle odchodzenia w nicość.  Np. w ciągu ostatnich 2 tygodni poznałam czterech facetów. Wszyscy żonaci. Tak ogólnie, to strach wychodzić za mąż widząc, co kochani mężulkowie wyprawiają po pracy, ale nie o tym chciałam. Otóż ostatni z tych 4 mężulków nieźle pojechał mi i mojej koleżance. Koleś był z kolegą. Miał 36 lat (rocznik 74) i rzekł do nas w te słowy "No... same dzieciaki w tym klubie. Bardzo mało jest takich starszych osób, jak my, albo WY"............... Może on jest "starszy", ale mi się jeszcze nie śpieszy umierać! Ha!

 

W każdym razie to znaczy, że czy tego chcę, czy nie, wyglądam staro. Cóż... może i staro, ale przynajmniej już nie grubo.

31 marca 2010 , Skomentuj

Coś mi nie idzie to chudnięcie. Od dawna mi nie idzie. Jak się w zeszłe wakacje zatrzymało na 60 - 62 kg, tak stoi. Ja wiem dlaczego tak jest. Bo mi motywacja siadła. Stwierdziłam, że dupkę mam już na tyle zgrabną, że mi więcej nie trzeba no i klops. Bo trzeba. Kusi mnie wizja 57 kg i nic na to nie poradzę. Kiedyś tyle ważyłam... Owszem, byłam wtedy wychudzoną nastolatką, ale tak to już jest, że człowiek ma sentyment do przeszłości. Również tej wagowej. Więc muszę się wziąć w garść i zrzucić te ostatnie kilogramy. Tylko jakoś niespecjalnie mi przychodzi do głowy jak to zrobić. Mniej jeść nie mogę bo mi metabolizm zdechnie. I tak jem za mało. Nie dlatego, że sobie odmawiam, czy coś. Po prostu więcej mi się nie chce. No więc chyba muszę częściej ćwiczyć, niż te 2 razy w tygodniu na treningach. Innego wyjścia nie widzę.

Ale tak właściwie to zaczynam się zastanawiać po co mi to wszystko. Po co być piękną, zgrabną i powabną? Ani trochę szczęśliwszym się człowiek od tego nie staje.  

23 lutego 2010 , Komentarze (3)

Umieram... Mam niewiele ponad tydzień na ogarnięcie 3 egzaminów, 1 odpowiedzi ustnej i 10 stronicowej pracy na najnudniejszy z możliwych ekonomiczno- instytucjonalno- durnowatych tematów. Tak to jest jak się odkłada wszystko na ostatnią chwilę. Gdybym nie była takim leniem miałabym już dawno sesję z głowy. Ogólnie rzec biorąc powinnam teraz się uczyć tudzież pisać tę idiotyczną pracę zamiast się użalać. Sęk w tym, że nie mam weny. I tak już dzisiaj zmęczyłam 20 stron o handlu zagranicznym i napisałam zaległe dyrdymały na historię sztuki. Więcej nie dam rady. Będę siedzieć nad tym jutro... i pojutrze... i po po jutrze. Ech...

 

W sumie to sobie myślę, że mam dosyć tego całego studiowania. Wciskają nam do głowy jakieś bzdurstwa, które absolutnie do niczego się nie przydają. Mało tego! Nie zostawiają ani centymetra pola do popisu dla kreatywności, czy choćby dyskusji analitycznej. W szkole z resztą było to samo. Gdybym była ministrem edukacji rozwaliłabym ten system w drobny mak, a potem zbudowała od nowa w zuuuupełnie innym kształcie.

W każdym razie tęsknię już do czegoś nowego. Kolega ostatnio stwierdził, że jak pójdę do roboty, to będę z kolei tęsknić za studiowaniem. Cóż, bardzo możliwe, że tak właśnie będzie. Człowiek to już takie dziwne stworzenie, że musi za czymś tęsknić, żeby żyć.

 

A tak ogólnie to chciałam jeszcze napisać, że się cieszę, bo śnieg topnieje i mogę już chodzić w spódniczkach bez odmrażania sobie tyłka. Więc nie jest tak źle.

14 lutego 2010 , Komentarze (6)

Zrobiłam się na blond  Baaardzo jasny blond. Chyba tak jasnego odcienia jeszcze nie miałam. Ale nie jestem zadowolona. Niestety wyszło żółtko. Jak zawsze. A myślałam, że jak pójdę z tym do fryzjera i zabulę te 250 zł, to mi wreszcie coś normalnego na głowie powstanie. Ech... widocznie mam już takie włosy i muszę pogodzić się z myślą, że jak blond, to tylko żółty. A tak ogólnie to dochodzę do wniosku, że chyba jednak lepiej mi w ciemniejszym kolorze. Więc chyba następnym razem wybiorę jakiś taki brązik cieplutki.

 

A tak z innej beczki, to powoli odkrywam, że powrót do byłego był kiepskim pomysłem. Jest tak samo, jak było. Widocznie tak być musi, a to oznacza, że nic z tego nie będzie. Smutne to odkrycie, zwłaszcza w dzień świętego Walentego, kiedy na ulicach aż roi się od serduszek i innego badziewia. Mówi się, że nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej rzeki i to chyba prawda jest. Przynajmniej z tego co się orientuję w większości przypadków. A śmiesznie, bo ostatnio inny mój były przestał się na mnie boczyć za to, że z nim zerwałam. To dobrze, bo bardzo go lubię i chcę mieć z nim dobre relacje. Ale wrócić już nie wrócę za żadne skarby, heh! Wiem już, czym to pachnie...

 

Kurczę... chciałabym być na miejscu mojej przyjaciółki. Tak sobie wziąć i się hajtnąć we wrześniu i mieć święty spokój z tymi wszystkimi rozstaniami i powrotami i tak w kółko. Ale czy wtedy moje problemy z chłopami, by się skończyły, czy może dopiero zaczęły na poważnie? Heeeh Oto jest pytanie!  

 

Ładne kolorki?