Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Trzeba wziąć się w garść


Nie jest dobrze. Przynajmniej pod względem wagowym. Bo pod każdym innym całkiem- całkiem ;-)

 

Rozleniwiłam się i rozmemłałam. Od dawien dawna nie ćwiczę i objadam się po 18. Czasem nawet tuż przed północą, a to już jest zbrodnia nie do wybaczenia. I to nie, że raz na tydzień. Prawie codziennie! I w ogóle za dużo i za tłusto jem. No i efekty widać gołym okiem.

 

Ale dziś, dokładnie rzecz ujmując przed 5 minutami moje najgorsze przypuszczenia potwierdziły się- 4 kilo więcej! Nie wchodziłam na wagę od maja, ale widziałam, że zaczyna być nie halo, bo to po prostu czuć. Tak. Czuję fizycznie, że tyję. Co prawda wiem, że nie powinnam się ważyć wieczorem, bo wyniki są niemiarodajne. No, ale o ile może być mniej jutro rano- kilogram? To i tak 3 kilo nadprogramowe.

 

I ja dokładnie wiem, czemu tak jest. Bo spoczęłam jak to się mówi na laurach. Schudłam 14 kg, a że zaczęłam już wyglądać zadowalająco to na pozostałe 3 kg machnęłam ręką. I powoli, bo powoli, ale jednak zaczęłam na zbyt dużo sobie pozwalać...

 

Tak dłużej być nie może! Na początku września jestem świadkową na ślubie przyjaciółki i do tego czasu muszę wyglądać zjawiskowo! Może nie uda mi się dociągnąć do 57 kg, ale chociaż zrzucę to, co mi przybyło przez moje paskudne lenistwo.

 

Na nowo rozpoczynam walkę! Ha!