Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Pierwszy wpis


Moje odchudzanie trwa juz 3 tygodnie. To zadziwiajace, ale czuje sie znakomicie. Mam jakas dziwna pewnosc, ze mi sie uda zrzucic te 14 kg. Juz sobie wyobrazam siebie w sexownej, obcislej kiecce (teraz nie nosze kiecek, bo wygladam, jak tucznik). Ech... kiedy przyjdzie wreszcie lato? Kiedy przyjdzie bede juz superlaska ;-)

Nie chodzi o to, ze dobrze mi idzie. Bo jak narazie waga ani drgnie. Ale mimo to wydaje mi sie, ze juz widze efekty cwiczenia i diety. Moze to tylko fatamorgana, ale jaka wspaniala! Poza tym po prostu czuje sie chudsza, taka lekka, elastyczna, jakbym moga zrobic absolutnie wszystko ze swoim cialem. Dawniej, jak sie napchalam do oporu ciezko mi bylo zwlec sie z kanapy...Ba! Nawet reka ruszyc. Mialam w glowie wizualizacje siebie, jako tlustego, napuchnietego wieloryba, ktory dzwiga w brzuszysku ciezar calego swiata. Bardzo przygnebiajace uczucie.

Najlepsze w tej chwili jest to, ze niespecjalnie sie mecze. To moje pierwsze odchudzanie w zyciu. Znaczy pierwsze prawdziwe, bo dawniej, jesli nawet zaczynalam, to dwa dni i po odchudzaniu. Nie wytrzymywalam po prostu. A proby zmuszenia sie do wytrzymania byly dla mnie koszmarem! Nie udawalo mi sie przestrzegac nawet jednej jedynej zasady o nie jedzeniu po 20. Bo wlasnie po 20 najbardziej chcialo mi sie jesc. Okropna byla ta moja slabosc, kiedy po powrocie z imprezy o 2 w nocy wyzeralam pol lodowki.

A teraz... cos sie stalo. Nie meczy mnie juz tak, jak dawniej mysl, ze czegos nie moge zjesc. Uznaje to za naturalna rzecz. Moze troche przykra, ale nie podlegajaca dyskusji. Kiedy czlowiek powie sobie "nie ma innej mozliwosci i koniec" o wiele latwiej mu zaakceptowac stan faktyczny.

Wiem, ze to troche dziwne podejscie, jak na poczatek odchudzania. Ale poki trwa trzeba sie nim cieszyc. Bo kto wie, kiedy przyjda gorsze chwile...