Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
kolejny wpis bez tytułu.


czasem są takie dni, że mogłabym nic nie jeść, a są też takie, że po zjedzeniu wyjątkowo obfitego dietetycznego obiadu lub śniadania rzucam się na lodówkę i mogłabym zjeść konia z kopytami i powozem. ostatnie dwa dni należą do drugiego typu. 

menu (planowane).
brunch: zsiadłe mleko, banan; surówka z marchewki, jabłka i imbiru.
obiad: zapiekanka ziemniaczana z pieczarkami.
poko: kromka chleba pełnoziarnistego, sałatka z pomidorów i czerwonej cebuli, 10 migdałów.

powoli z Lubym zaczynamy planować kolejne spotkanie. tym razem On chce przyjechać. niespecjalnie jestem tym zachwycona, bo chciałam odpocząć z dala od Krakowa. tak czy owak plusem Jego pobytu tutaj będzie niemożność gotowania wykwintnych obiadków, więc będziemy skazani na dietetyczne bułeczki z obkładem, co w sierpniu ubiegłego roku przyczyniło się do znacznego spadku mej wagi przez tydzień tylko. oczywiście moglibyśmy obiadki jeść na mieście, ale ja mam podniebienie francuskiego pieska i nie zjem byle czego, a w sezonie na normalne jedzenie na mieście stać wyłącznie lemingi i turystów.

pozdrawiam słonecznie z deszczowego Krakowa.
  • anuszka1981

    anuszka1981

    2 maja 2013, 15:09

    a ja z deszczowego Chrzanowa ;)

  • MagiaMagia

    MagiaMagia

    2 maja 2013, 11:14

    z tymi napadami to jest beldne kolo. poniewaz sie glodzisz (albo nie jesz) po pewnym czasie organizm domaga sie paliwa i stad napady, a nastepnie przekarmiony i zakwaszony wyrzutami sumienia nie ma ochoty na jedzenie. nie jesz i historia sie powtarza. ustal jakas stabilna kalorycznosc manu dziennego 1400kcal? 1500kcal? 1600kcal? i sie tego trzymaj a wtedy latwiej i bez frustracji oraz problemow z przemiana materii sie chudnie.