Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Weekend u mamy = koniec diety


Witam wszystkich,

Ćwiczenia i dietę grzecznie trzymałam, aż do momentu kiedy pojechałam na długi weekend do domu. Myślałam, że przez te dwa tygodnie odzwyczaiłam się trochę od słodyczy, ale to było błędne myślenie. Jak zobaczyłam ciasta mamy nie potrafiłam się powstrzymać. Nie zjadłam tego tyle co zawsze (aż zaczynał boleć brzuch z przejedzenia), ale każdego po kawałku spróbować musiałam. Do tego doszły pierogi, gołąbki (co prawda był w nich tylko ryż z pieczarkami i liść kapusty bo jestem wegetarianką, no ale..). Mój żołądek też się trochę skurczył, bo właściwie jadłam dlatego, że chciałam spróbować, a nie dlatego że byłam głodna. O ćwiczeniach też mowy nie było, jedyna aktywność to codzienny spacer z psem i chodzenie po cmentarzach.



Na wagę nie wchodzę, bo się boję. Teraz jestem już u siebie i nie mam problemu z kontrolowaniem jedzenia i ćwiczeń. Zupełnie tak, jakbym tylko u mamy miała ochotę na jedzenie. Zaczęła się zastanawiać czy to normalne że tak rzuciłam się na jedzenie podczas weekendu. Może rzeczywiście 1200kcal to za mało, a może po prostu nie miałam do tej pory pod ręką słodyczy i mnie nie kusiły. W sumie na takiej diecie nie byłam głodna, nie czułam się słabo więc póki co jej nie zmieniam.


No i mam nauczkę na przyszłość - dzięki temu wiem, że do Świąt muszę wyrobić na tyle swoją silną wolę, żeby nie zaprzepaścić 2 miesięcy odchudzania przez kilka dni obżarstwa. Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się schudnąć 7-8kg więc byłoby szkoda to popsuć.

Dostałam w końcu hula-hop więc dziś pierwszy dzień moich zmagań z nim. Tak jak wspominałyście - jest ciężkie. Mam nadzieję, że to prawda że łatwiej nim się kręci niż takim zwykłym, bo ostatni raz kręciłam hula-hop w podstawówce więc trochę zaległości mam. Ciekawe czy jeszcze umiem w ogóle nim kręcić...