Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Luksus rozmyślania


Obudziłam się rano wcześniej niż mały Olo, więc skorzystałam z luksusu wolnego czasu na rozmyślania poranne (kiedy ja to ostatnio robiłam...???).

Tak mnie dopadły rozmyślania natury dietetycznej. I analizowałam swoje życie pod tym względem.
Dzieckiem byłam normalnym, bez żadnej nadwagi, i pozostałam szczupłą nastolatką - schudłam nawet kilka kilo i od liceum miałam nogi do szyi;)
Ale jakoś tak po rozpoczęciu studiów i pierwszej partii hormonów anty zaczęło mi przybywać. Hormonów się pozbyłam, bo źle się czułam i miałam problemy różnej maści. Ale waga wcale nie zaczęła spadać i wyglądało na to, że przez te hormony coś mi się poprzestawiało i to na stałe.
Potem, zaczęłam zajadać stresy i lęki związane ze studiami. I się dorobiłam kilku dodatkowych kilo. Ale nic, nadal ćwiczyłam zawzięcie, również karate kilka dni w tygodniu, więc było ok.
Zrobiło się bardzo nieciekawie po skończeniu studiów. Pracy nie było, zrobiłam papier masażysty i pomagałam ludziom leczyć bóle pleców - pomagało im, a ja miałam jakąkolwiek kasę na życie. Potem jeszcze zdarzyła się praca w fotolabie, zaraz przed wyjazdem na Irawyspę. Więc byłam w miarę aktywna i nie zżerały mnie aż tak lęki (nie powiem, wciąż te lęki były podsysane przez rodzinę - a to emerytura, a to normalne życie, ile tak można?).

W końcu machnęłam na to wszystko ręką, pożyczyłam od rodziców na bilet w jedną stronę i poleciałam za góry za rzeki.
I tutaj się zrobiło nieciekawie pod względem dietetycznym. Na początku wiadomo - trzeba jakoś przeżyć, więc żarcie się kupowało kiepskie, byle trzymało długo. Na efekty nie musiałam długo czekać. Dobrze, że nie miałam wagi;)
Po przeprowadzce do większego miasta, zerwaniu kilkuletniego związku z kolejnym błędem życiowym w męskiej skórze, zapisałam się na siłownię i basen i po pracy (bardzo fizycznej) zasuwałam tam na jakieś 4 godziny. Czas przynajmniej zabijałam, nie myślałam o wadze, życiu, miałam dobry humor i zrzuciłam jakieś 2 rozmiary w ciągu miesiąca:O Owszem, jadałam to co popadło - w hotelowej stołówce śniadanie i lunch, potem coś słodkiego przed siłownią, a po jakieś żarcie w którejkolwiek jadłodajni w okolicy (restauracjami tego nie da się nazwać).
Nastąpił czas przeprowadzki i zmiany pracy. Nie miałam czasu na siłownię, nadal jadłam dziwnie, zaczęła się praca zmianowa, która kompletnie rozchwiała mój metabolizm. I znów przybrałam na wadze, co najmniej połowę z tego, co schudłam.
Po kolejnej zmianie pracy, założeniu netu i zorientowaniu się w okolicznych gymach, znów wpadłam w sportową rutynę, ale wiem, że na tamtym etapie już mi dokuczała choroba, tyle że nie wiedziałam, co to było i w ogóle, że to choroba. Nikt tego nie zdiagnozował przecież. Skończyło się na akupunkturze, bo wciąż byłam zmęczona.
No nic, kolejna przeprowadzka, tym razem do UK. Facet z którym tam byłam już był grubasem, który nie jadał zdrowo i raczej ruchu nie lubił. Ja nadal starałam się po pracy na siłownię wpadać, ale potem zajadałam smutki pączkami i fast foodami. Było mi tak źle, że chciałam z powrotem na Irawyspę. I tak też zrobiłam. Tym razem nawet nie było oficjalnego zerwania, tylko palant się nie odzywał i z tego wywnioskowałam, że to koniec.

I znów przeprowadzka, potem kolejna, bliżej pracy, znalazłam gym, zapisałam się, zapisałam się do vitalii. Waga spadła 15kg i dalej ani dudu. Czegokolwiek bym nie robiła, to stała w miejscu jak wół. Okazyjne żarcie na wynos i imprezowanie nie pomagało raczej. A do tego to ciągłe wyczerpanie!

Kolejna zmiana pracy była połączona z przeprowadzką i wprowadzeniem się razem z facetem do jednego mieszkania. Zapisałam się do kolejnego gymu, energii miałam coraz mniej. Po kilku miesiącach zaszłam w ciążę (w tym wieku już należało - 33 lata;p) i musiałam odstawić dietę, a po jakimś czasie również ćwiczenia, ze względu na to masakryczne zmęczenie. Po kilku miesiącach lekarka wysłała mnie na zwolnienie ze względu na moje wysokie ciśnienie ciążowe - skończyło się prochami w ostatnim miesiącu.

Po porodzie nie miałam aż takiej nadwagi - 15kg i to wszystko. Tragedia zaczęła się w czasie karmienia piersią. Byłam głodna jak wilk i to non stop. Piłam litry wody, ale to nie pomagało. Bieganie wokół dziecka nie pomagało zwalczać ani nadwagi ani zmęczenia.
To nie było normalne zmęczenie. Ale o tym wiedziałam, od kiedy powiedzieli mi, że jestem chora - testy krwi w czasie ciąży wykazały. To koszmarne wyczerpanie było efektem pracy wirusa.
Po pół roku od porodu i po zaprzestaniu karmienia piersią zapisałam się znów do vitalii z solennym postanowieniem schudnięcia. Schudłam 15kg, potem waga stanęła. Zniechęcenie, porzucenie diety na rok (po rozstaniu z partnerem cały czas dzieliłam między pracę (której nie znosiłam), dziecko i zajęcia domowe.
A wyczerpanie nadal dawało mi się we znaki.

Podjęłam w końcu decyzję o leczeniu, potem po 2 miesiącach, zmęczona wymyślaniem sobie obiadów (Olo woli swoje zupki), odnowiłam abonament w vitalii i znów zaczęłam walkę. Na początku szło lepiej niż myślałam, że pójdzie. Sukces stanął w miejscu 'dzięki' Wielkanocy i pokusom żywieniowym.
A teraz mam wrażenie, że mi się woda zatrzymuje.
Mam kompletnie rozchwiane hormony tarczycowe, co być może dokłada cegiełkę do tego bajzlu. Leczenie kończę w połowie sierpnia i być może wszystko wróci do normy - tutaj nikt nie ma odpowiedzi na zadawane pytanie, bo terapia jest nowa i pierwsi pacjenci w USA dopiero zaczynają wychodzić na prostą po zakończeniu leczenia. W Europie jest to totalna nowość, a z tego co wiem, to w PL dopiero zaczynają ją stosować. W Irlandii jest od zeszłego roku.
Być może przedłuża życie i poprawia jakość w perspektywie, ale chyba go nie ratuje jednak. Można się nabawić kilku przykrych przypadłości i nie muszą być one wcale odwracalne. I to jest przykre.

Cóż, będę nadal walczyć z nadwagą, a jak przybędzie sił, to również dołączę ćwiczenia. Nie wiem, czy przybędzie czasu. Wątpię w to, ale Olo rośnie i być może zacznie rozumieć, że ja też mam swoje potrzeby;)

Tak to mnie właśnie dziś rano nawiedziło rozmyślanie o ostatnich utuczonych 15 latach...
  • lavitatequila

    lavitatequila

    31 maja 2012, 13:55

    długi wpis :) mimo tego, że masz nawroty i nie chudniesz tak jak chcesz nie poddawaj sie ! ruch to zdrowie, organizm lepiej funkcjonuje i ma szybsza przemiane materii :) od czegoś trzeba zacząć, zycze dobrych efektow w leczeniu, powodzenia w chudnieciu i w życiu :)