Strasznie długo, ale też nie miałam siły pisać.
Moja koszmarna terapia skończyła się w ubiegły wtorek. Teraz mam skutki uboczne do leczenia:( M.in. rozwaloną tarczycę (co widać po mojej wadze, która praktycznie stała w miejscu od maja czy czerwca), zmęczenie (już nie padam na twarz jak przez ostatnie dwa miesiące, ale nadal nie jestem w stanie zrobić wiele), wypadanie włosów (związane z funkcjonowaniem tarczycy), suchość śluzówek (obserwuję poprawę, ale nie jest to jeszcze powrót do normalności).
Nie oczekuję cudów ozdrowieńczych, bo skoro trułam się przez 6 miesięcy, to co najmniej tyle samo czasu będę musiała poświęcić na powrót do normy.
Waga nie pomaga jednak:( Nie dodaje animuszu, którego i tak brak ze względu na brak energii (nie, nie da się tego wzmocnić ćwiczeniami, raczej można sobie zaszkodzić dodatkowo).
Od tygodnia ćwiczę Chi Kung, pomaga w jakimś tam zakresie (już nie zwlekam się z łóżka rano, ale wstaję jak normalny człowiek - sukces po tylu miesiącach męczarni porannych), daje odrobinę energii. Ale wiem, że ta energia może wrócić tylko wtedy, kiedy moje białe krwinki zaczną pracować normalnie, a to znów będzie trwało.
W trakcie ostatnich kilku miesięcy zaczęły wyrastać mi białe włosy, czy to na brwiach, czy na głowie, zdarzyły się też rzęsy. To chyba mówi samo za siebie, jakie paskudne chemikalia znajdują się w tych lekach, którymi mnie faszerowano:/
Mój plan dnia jest dość nudny i monotonny - ponieważ nie mam z kim zostawić dziecka, to jest to moją pracą 24/7. Dawca połowy genów pojawia się tak rzadko, że może czas go wykreślić w ogóle z grafiku odwiedzin u dziecka i robić swoje - dwu i pół roczny chłopiec jest dość energiczny i do tego wymaga uwagi często, więc skupienie się na czymkolwiek jest nie lada sukcesem.
Dla siebie mam godzinkę jego drzemki w ciągu dnia i czas po 20, kiedy już go położę spać. Sprzątam, kiedy jest na chodzie, żeby kompletnie nie zbzikować od nadmiaru obowiązków domowych i włażenia młodego na głowę, jeśli nie mnie to psu.
A poza tym, czuję się jak więzień własnego ciała. Jest tak upośledzone przez tą terapię, że trudno jest mi zaplanować jakąkolwiek aktywność fizyczną do przodu.
Zauważyłam też spore różnice samopoczucia względem ciśnienia atmosferycznego - kiedy jest deszczowo (a tu jest koszmarnie deszczowo tego lata), to po prostu nie mam w ogóle siły do życia (a muszę!!!), poprawia się, gdy wychodzi słońce, ale to też nie jest regułą.
Chciałabym wkomponować ćwiczenia w mój grafik i nareszcie dokończyć mój kurs, a także odzyskać tą kreatywność, którą mój mózg był wręcz rozświetlony przez pierwsze tygodnie terapii.
Poczekamy, zobaczymy, jak to wszystko się rozwinie, aczkolwiek naprawdę, jest mi ciężko wciąż czekać na wszystko - od zawsze na coś czekam w życiu i jest to już naprawdę wkurzające.
werbenka
18 sierpnia 2012, 16:21hej, podziwiam Cię ! masz ambicje, plany plus jesteś samotną matką. Uwierz mi, jeżeli bardzo będziesz się starać to wszystko się ułoży :) jak ja bym chciała schudnąć tyle co Ty. W ile czasu tak schudłaś ? pozdrawiam !