Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania: Dzień 3 - godz. 16.50
11 lutego 2016
Teraz mam labę. Cały dzień pracowałam w domu, w międzyczasie rehabilitacja. Teraz dopiero kręgosłup daje mi do wiwatu. Później będzie lepiej, o wiele lepiej - tak już mam. Rano czas dla siebie: śniadanko, czyli ryż z cynamonem, stewią i 1/2 jabłka (jabłko jest dopuszczalne na tym detoksie - też ma działanie oczyszczające; cynamon i stewia również dopuszczalne), nacieranie octem jabłkowym tłuściutkiego brzuszka, potem kąpiel, płukanie ust olejem słonecznikowym, przygotowanie jedzenia na resztę dnia, czyli gotowanie ryżu. Dwie godziny sprzątania, potem rehabilitacja, a potem robiłam chrusty, co zajęło mi dobre 3 godziny. Uwielbiam, zjadłam malutki, malusieńki - na więcej, o dziwo mnie nie kusi. Jutro Tłusty Czwartek - zjem 1 chrust, taki najmniejszy, jaki mi się uda znaleźć w ogromnym stosie chrustów. Piję czarną kawę, bo też jest dozwolona (J. Górnicka), co prawda z pyłkiem kwiatowym, ale ją piję czarną.
Trzeci dzień, bardzo się go bałam, bo naczytałam się, że jest kryzysowy (bóle głowy, złe samopoczucie... etc.). Dobrze się czuję, nic poza kręgosłupem mi nie dolega. Żadnych innych bóli, słabości, zawrotów głowy. Nie jestem głodna, chociaż zauważyłam, że zaraz po zjedzeniu posiłku (czyt. ryżu) dobrze przez pół godziny burczy w brzuchu i odczuwam coś na kształt głodu, a potem to mija, kolejny posiłek jem, bo mija te 3-4 godziny. Dzisiaj zjadłam o 7.30, 11.30, 16.30 - kolejny 4 posiłek ok. 19-ej. Raczej nie dam rady zjeść wszystkich porcji ryżu, jakie sobie przygotowałam (łącznie 350g ryżu). Kolejny dzień i kolejny spadek, tym razem 0,6 kg.
Wczoraj miałam chwilę zwątpienia, gdy gotowałam obiad. Pomyślałam sobie: "Zjem tego obiadu troszeczkę" - nie zjadłam, zjadłam ryż. Kolejny kryzys, gdy robiłam dla męża koktajl, pomyślałam:"Zamiast ryżu na kolację, zrobię sobie zielony koktajl" - wypiłam 2 łyczki koktajlu męża, a na kolację zjadłam ryż.
Pozwalam sobie na odrobinkę odstępstw, bo ufam sobie i wiem, że to pomoże mi dotrwać do końca, że dzięki temu nie stanę na początku drogi. Wczoraj: 2 łyki koktajlu, dzisiaj: maluteńki chrust (wielkości jednego kęsa) - to nie zaprzepaszcza całego detoksu. Niewskazane, lecz nie jest samym złem. Dzisiaj ufam sobie, że nie popłynę, że dotrwam, że nie będzie aż tak trudno. Spadki wagi bardzo motywują, naprawdę dają takiego powera, że hej! Wczoraj ok. 1300 kcal (na kolacją zjadłam 50 g nieugotowanego ryżu, czyli w sumie 300g), tyle samo jadłam kilka miesięcy przed detoksem i waga stała w miejscu. Nie wiem, nie rozumiem do końca o co tu chodzi. I mam nadzieję, że dzięki temu, że nie obniżyłam kaloryczności - nie będzie jo-jo po zakończeniu detoksu, tym bardziej, że chcę nadal (po jego zakończeniu) pozostać na takiej ilości kalorii.
Bez Vitalijek trochę mi smutnawo, czuję się taka dziwnie opuszczona, porzucona. Mój wybór. Mogę zmienić zdanie i dokonać innego wyboru, czyli opublikować moje dotychczasowe zapiski z detoksu... Jeszcze nie dzisiaj. Może jak będę w połowie drogi? Ale który będzie to dzień? Szósty, siódmy? Ósmy? Nie mam pojęcia. Może odezwę się tak troszeczkę, by dać znać, że żyję, że trwam? Lepiej nie dzisiaj.
W sumie jestem dumna z siebie. W sumie jestem cała happy.