Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
nareszcie koniec wakacji?


Wakacje w Pieninach były cudowne, dzięki bliskości granicy zahaczyliśmy też o Eger i Koszyce. Niewiarygodne, że do granicy węgierskiej jest coś ponad 200 km. Jakby się ktoś wybierał to polecam gorące źródła w Miszkolcu (Barlangfurdo). Pięknie i tanio. Pływa się w jaskini krasowej i są też baseny na polu, na dodatek znają trochę polski.
W aucie uczyłam się pilnie słowackiego i węgierskiego, fajna doświadczenie. Chociaż Węgrzy chyba są przyzwyczajeni, że nikt ich nie rozumie i starają się mówić po angielsku albo po polsku, podobno najbardziej po niemiecku, ale tego języka niestety nie znam. Ciekawostka jak zobaczyłam napisy po węgiersku, to niemiecki stał się dla mnie o dziwo zrozumiały. To pewnie przez podobieństwo do angielskiego. Węgierski natomiast podobny jest do niczego, ma strasznie długie słowa, więc trzeba parę razy przeczytać, żeby je zapamiętać, więc nawet nauczenie się podstawowych zwrotów daje satysfakcję. Natomiast słowacki jest super taki polski z domieszką rosyjskiego, więc szybko wpada.
Z dietą jak widać nie tak dobrze. Chociaż starałam się trzymać w miarę na wyjeździe, to w domu jak gotuję obiad to albo próbuję, albo się zapominam i ładuję coś do dzioba mimo codziennych postanowień, że już teraz będzie dobrze. To już chyba lepiej mi szło w roku szkolnym, chociaż miałam obiady na stołówce... Na dodatek rozwala mnie psycholog kolejnym kwizzem z cylku osiągnęłaś cel i co teraz. Oni powinni patrzeć trochę na te paski. Ale cóż nie rezygnuję, cudów nie ma, już powinnam mieć 70 a nie grzebać się między 83 a 84, centymetry też stoją, ale jak zrezygnuję to wrócę do 90, a tego bym nie chciała, więc walczę dalej i zobaczymy...
  • mulwabulwaiziemniaki

    mulwabulwaiziemniaki

    16 sierpnia 2013, 09:11

    Fajnie Ci maleńka! :D Ja to też nie paniemajet po węgiersku.. :P Nie poddajemy się, walczymy dalej! :*