Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Trampolina i rytmy południowo-
amerykańskie.............


Dzisiejszy dzień był SUPER!!! Wolne od pracy i jak się domyślacie z rana pognałam na Siłownię, aby nieco rozgrzeszyć popełnione w tym tygodniu grzechy. Koleżanka niestety zaspała i sama jeszcze przed jej przyjściem zaliczyłam bieżnie i rowerek. Ale kiedy przyszła okazało się , ze za chwilę będą ćwiczenia w grupie i postanowiłyśmy iść na nie. 

Ja spóźniłam się ok 3 minut i kiedy weszłam oczom moim ukazały się TRAMPOLINY tak tak dobrze napisałam. Chciałam już zmykać z powrotem,od razu sobie pomyślałam ,że jak zacznę po niej skakać to pewnie sprzęt będzie do kasacji, ale instruktorka wzięła to na siebie. Z głośników wydobyła się głośna brazylijska muzyka w rytmie samby i zaczęłyśmy podskakiwać. Nie muszę pisać , że tylko ja byłam w tym towarzystwie najstarsza.Zaczęły się ferie i były 3 dziewczyny ok 17-18 lat, koleżanka  ok 32 i instruktorka też młoda - zabawa była super !!! - ja poczułam się jak nastolatka, na najlepszej imprezie we wspaniałym towarzystwie. Dawno, dawno się tak nie ubawiłam. Przy każdej trampolinie była poręcz od ewentualnego podtrzymania się. Oczywiście z niej korzystałam. Na początku miałam wrażenie, ze zaraz z niej spadnę- co prawda nie daleko by to było , bo ok 30-40 cm nad podłogą. Ruszałam się w rytmie i podskakiwałam razem ze wszystkimi. Po takich ćwiczeniach lat ubyło ze 40. Gdyby mi ktoś powiedział, ze jeszcze kiedyś tak się ubawię pewnie bym nie uwierzyła. Teraz jednak tak mi się to spodobało, że już teraz kombinuję jak znaleźć czas w następny piątek, aby móc uczestniczyć w tych zajęciach. Pot leciał ciurkiem, bieżnia i wiosła są nieporównywalnie słabsze od tych zajęć. Polecam!! Zajęcia nazywały się EVER JUMP. 

Wspaniała muzyka, szybka - na pewno nie wykonywałam wszystkiego tak jak powinnam, ale na takie " dyskoteki " mogłabym chodzić każdego dnia. Zapomniałam nawet o śniadaniu, które było tym razem bardzo skromne - i wymyślone przeze mnie -miał to być rodzaj kary za grzechy - płatki owsiane na wodzie i kilka suszonych żurawin. Może nie byłoby to takie tragiczne , ale obudziłam się ok 5 nad ranem i pomyślałam , że jak one napęcznieją do godz 6 to będą super. Okazało się, ze pospałam do 7 i to co zobaczyłam w kubeczku przypominało bardziej jakąś breję, a nie smaczny posiłek. Ale stwierdziłam , że kiedyś były luksusowe orzeszki - to kara musi być i zjadłam wszystko do końca. Miało to swoją wartość, bo do 12-30 nie chciało mi się jeść, a przynajmniej o tym nie myślałam. Dziewczyny nie chciały dłużej zostać , bo się gdzieś spieszyły więc sama dokończyłam wiosła  ponad 1 km, powtórzyłam ćwiczenia siłowe na mięśnie i zakończyłam 20 min bieżnią. Zmęczona na maxa pojechałam na rynek, aby kupić zdrowe jedzonko i kaszę gryczaną, którą uwielbiam. 

Powrót do domu i troszkę zajęć domowych przeplatanych pisaniem pamiętnika i jeszcze prasowanie , ćwiczenia z trenerem Vitalii i pewnie spanko. A jutro wszystko się okaże podczas ważenia . Na tę chwile mam czyste sumienie , że zrobiłam  wszystko co mogłam, aby dostać rozgrzeszenie. .....