A do tego niemal trzy tygodnie BEZ słodyczy.
Aż przyszedł taki dzień jak dziś, kupiłam sobie orzechy w panierce, które chodziły za mną od tygodnia. A tak zjem sobie kilka jak mnie najdzie wielka ochota w ferie. Tak, może w nagrodę, a może, żeby zaspokoić ten głód, psychiczny głód.
Do tego w szafce miałam pół kila cukierków czekoladowych, które leżały tam od dobrych 2 tyg nie tknięte.
I co było dalej? Z pewnością łatwo przewidzieć - zjadłam porządną garść orzechów, trzy cholernie kaloryczne cukierki, pięć suszonych śliwek i do tego trzy placuszki drożdżowe, zrobione przez moją mamę.
Czuję się strasznie. Z moim metabolizmem wiem, że jutro na wadze będzie +2kg.
A dotąd udało mi się schudnąć 4 przez ostatni miesiąc, a wszystko zaprzepaściłam kilka minutami nie panowania nad swoim obżarstwem...
To okropne, wiedzieć, jaką słabą jest się świnią...
deiii
24 stycznia 2014, 16:02Nie będzie tak źle, czytając myślałam, że zjadłaś całą torbę cukierków!