Po 2 tygodniach 1 kg mało, ale zawsze coś.
Ruszyłam z kopyta i w końcu przestałam czuć głód, wręcz przeciwnie, na widok jedzenia wstrząsało mną.Tak spowolniłam metabolizm, że w końcu waga stanęła.
Czułam się przemęczona, wciąż śpiąca, bez poweru.
W tym doszukuję się winy.
Teraz przemyślałam to i owo.
Lubię białkowe żarcie więc czemu nie.
Włączam fasolę z puszki i drób, choć wolę świninkę.
Wczoraj przyznałam się mężowi do wagi..................żenada, ale nie odpadł od kompa.
Ratuje mnie mój wzrost i umiejętność kamuflażu.
Dziś więc moje ciało odpoczywa od orbitreka, choć tęsknię już za nim.
Na mięśnie trochę poćwiczę ale wybiórczo, np. tylko na udka i brzusio.
Pupa splaściała a była ........duża!
Nie lubię u siebie poduszeczek od wewnętrznej strony kolan bleeee
i galaretki wewnątrz ud.
Pracuję nad tym ale idzie opornie.
Zaraz jakiś obiadek lekki ale bez przesady i lecę na zakupy.
Promuję hasło, NIE WALCZĘ ZE SWOIM CIAŁEM TYLKO ZE ZŁYMI NAWYKAMI
taita
23 kwietnia 2012, 13:47hasło sensowne, jedyne co człowieka dołuje to że walka to walka i wiadomo że łatwo nie jest :-)