Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zwycięstwo silnej woli nad pakmanem


Pisałam wczoraj, że dopadła mnie chandra i chciałam rzucić wszystko w pierony, najeść się jakiegoś "konkretnego" papusiu i mieć wszystko w głębokim poważaniu. Tak się nie stało!

Jakimś cudem przezwyciężyłam pakmana, czyli chęć pożarcia wszystkiego, co się do tego celu nadaje. Ja po prostu nie miałabym siły, żeby zaczynać od nowa i od nowa i od nowa i tak ad mortem defecatam...

Dzisiaj pytam siebie jak ja w ogóle mogłam dopuścić do tego, że wyglądam jak wyglądam i ważę ile ważę. Te miesiące ciągłego pałaszowania, smakowania bez umiaru... brrrr. Tak właściwie w całym swoim dorosłym życiu to chuda byłam tylko dwa razy i to krótko: po rozstaniu z chłopakiem, a później przez pracę w oświacie, która wykończyła mnie do tego stopnia, że wyglądałam jak patyk. Ale były to naprawdę epizodziki w porównianiu z resztą mojego życia. Choć podobno tej mojej górnej wagi nie było po mnie w ogóle widać. Ludzie patrzą na mnie dziwnie i z niedowierzaniem, kiedy mówię im, że ważyłam prawie 82kg. Ale przecież otyłość ma różne oblicza. Ja widocznie byłam strasznie nabita.

Tak łatwo było sobie jeść i nie przejmować się niczym, pocieszać się, że "eeeee, nie jest tak źle jeszcze" stojąc rano przed lustrem z wciągniętym do granic możliwości brzuchem. Teraz łatwo nie jest, ale muszę walczyć. Teraz jest wręcz tragicznie, ale tak sobie czytam te wszystkie pamiętniki w chwilach największego zwątpienia i jakoś się to wszystko układa. Ktoś kto tego nie przeżył, albo nie przeżywa, na pewno nas nie zrozumie....