Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Poświątecznie


Wróciłam dziś od rodziców i co słyszę z ust narzeczonego? "Coś schudłaś przez te Święta". Jak to się mogło stać?

Ano po pierwsze, nie dałam się skusić świątecznemu obżarstwu, czytaj: bardzo się pilnowałam, co niestety w niedzielę świąteczną odbiło się na moim zdrowiu.

Ale po kolei: rodzice przygotowali naprawdę mało. Tatko focha strzelił i tak jak zawsze piekł na święta mięsa, robił galarety i peklował wędliny, tak w tym roku nie było nic poza wiejską szynką i polędwicą od znajomego masaża. Mama co prawda upiekła sernik i tort makowy, ale tego drugiego nikomu nie wolno było ruszać "bo to do babci, a tam dużo osób będzie i musi wystarczyć dla każdego!". Więc poza śniadaniem i małą porcją obiadową u babci, nie zjadłam już więcej nic. W tym właśnie momencie na stole pojawiła się czysta, a że czystej nie pije się bez przygotowania sobie odpowiedniego gruntu w postaci czegoś ciepłego i najlepiej tłustego do jedzonka, to czysta, jak i wszystkie posiłki zjedzone tegoż dnia, sobie wróciła.

Nie trzeba się domyślać, że poniedziałek był dniem zgonu i poza talerzem rosołku nie byłam w stanie przyjąć niczego więcej... Podobno wódka bardzo kaloryczna jest, ale coś mi się wydaje, że zanim poszła w boczki, to zdążyła już wylądować w otchłani sedesu, tak czule obejmowanego przeze mnie cały niedzielny wieczór...