Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wtorek


Menu z poniedziałku:

o   musli z mlekiem + truskawki
o   sałata ze szczypiorkiem i koperkiem i jogurtem
o   steki rybnez mrożonki + kromka razowca + sałata z cytryną + herbata
o   kapuśniak na boczku z ziemniakiem i cebulą + pomidor
o   płatki kukurydziane z suszoną śliwką + rzodkiewki

A zjadłam:

o   kromka chrupkiego z Bieluchem ze szczypiorkiem, szynką i ogórkiem
o   musli crunchy z mlekiem
o   chudy krupnik na włoszczyźnie z kaszą jęczmienną
o   dukaty rybne z mrożonki + sałata z cytryną i maggi
o   płatki kukurydziane/owsiane/cheerios z kefirem
o   2 kawy z mlekiem (w tym 1 z łyżeczką cukru)

Trochę odstępstw, co? Nie chciało mi się z domu wychodzić, leń mnie dopadł, więc kombinowałam z tego co było. Ale wiecie, co? Zauważyłam, że mój żołądek zrobił się taki tyci, że małą kanapką najadam się tak, jak wcześniej czterema (shame on me...), staram się też pilnować ilości i objętości tych moich 5 posiłków wedle wzoru:

śniadanie - drugie śniadanie - lunch - obiadokolacja - przekąska

... ale tu też kombinuję, bo trudno mi codziennie szykować sobie żarcie na jutro. Zwłaszcza przygotowywanie lunchu
na ciepło do pracy jakoś mi nie idzie, poza tym mam takie poczucie, że potem, po powrocie do domu jeszcze kawał dnia przede mną, a ja głodna... Dlatego, ponieważ w pracy zwyczajowo zawsze zapominałam jeść, to teraz staram się nie zapominać, jeść śniadanie w domu i 2 posiłki nosić do pracy. Moje menu jest zazwyczaj jednak nieco odwrócone na opak:

śniadanie - drugie śniadanie - przekąska - lunch - obiedokolacja
albo obiadokolacja - lunch

Tak jest mi wygodniej, wszak przecież jak każda z nas lubię jedzonko. :)

Przed chwilą usłyszałam od koleżanki z pracy, że jest mnie widocznie mniej... Jak miło, jak słodko!